Denon: test
Testowanie Denona zaczęło się od wrzucenia pierwszej lepszej płytki, jaka znajdowała się akurat pod ręką. Na początku zdecydowałem się na mocne uderzenie bowiem w odtwarzaczu wylądował ostatni krążek A Day to Remember o nazwie What Separates Me From You i już po kilku pierwszych utworach wszystko brzmiało naprawdę świetnie. Potem nastawiłem się na znaczną zmianę klimatu i w odtwarzaczu wylądowała koncertowa wersja największych hitów Dire Straits Alchemy. Tutaj zaczęły się malutkie problemy, zwłaszcza przy 14-minutowych kawałkach miałem odczucie, że dźwięk nie zawsze dochodzi z taką samą intensywnością jak na początku. Dlatego potem zdecydowałem się wybrać koncert Simple Plan – MTV Hard Rock Live, bowiem testowanie na różnych stylach muzycznych to najlepsze rozwiązanie i muszę przyznać, że tym razem efekt przestrzenności wydobywał się wspaniale, jednak po kilku następnych kawałkach…nie było już tak dobrze. Może to przez to, że od lat zwracam baczną uwagę na każdy dźwięk, który wydobywa się ze sprzętu.
Szybko okazało się, że najlepszym miejscem odsłuchowym jest kanapa, która znajdowała się po środku zestawu. Kiedy stawałem bardziej z boku, niesamowite brzmienie trochę traciło na znaczeniu. Zacząłem więc poszukiwać informacji w sieci i szybko okazało się, że maniacy fenomenalnego brzmienia także, zaraz po zakupie, mieli do czynienia z podobnymi odczuciami. Nie da się ukryć, że najlepsze efekty dochodzą, kiedy słuchamy bardzo głośno, niestety nie zawsze mamy taką możliwość zwłaszcza, kiedy nie mieszkamy sami.
Jeżeli chodzi o basy, to producent zaoferował nam dogodne warunki odsłuchowe, bowiem zdarzało się, że inne zestawy muzyczne… najprościej mówiąc nie dawały rady podczas domowych imprez, kiedy chodziły na maksymalnej mocy. Takie wrażenia miałem podczas odsłuchiwania krążków na poprzedniej wieży (innej zupełnie firmy), kiedy to basy zaczęły niemiłosiernie trząść się przy rockowych riffach, co szybko zmuszało mnie do ściszenia. Tutaj udało się utrzymać doskonały poziom i nie musimy się bać, że sympatyczne dudnienie w uszach zamieni się w hałas i niemal buczenie.
Yamaha: test
W przypadku sprzętu od Yamahy było troszkę inaczej. Ktoś mógłby zapytać czy faktycznie Denon ma jakiekolwiek szanse w porównywaniu z tym, co oferuje Yamaha. Jednak okazuje się, że jak najbardziej. I nie chodzi tutaj o to, że marka jest bardziej rozpoznawalna dla większości z nas niż jej konkurent. Może dzieje się tak dlatego, że to Yamaha oferuje więcej swoich urządzeń na sklepowych półkach i częściej się reklamuje. Wystarczy wejść do niejednej dużej sieci sklepów, gdzie znajdziemy aż kilkanaście modeli sprzętu od tego producenta podczas, gdy inni „wystawiają” zaledwie kilka sztuk.
W pierwszej kolejności zabrałem się za coś z rocka czyli kilkanaście największych hitów Ozziego Osbourna i muszę od razu powiedzieć, że odsłuchując po raz setny, a pierwszy na wspomnianym urządzeniu od Yamahy kawałka Let Me Hear Your Scream myślałem, że jestem na koncercie. Słuchając przez trzy minuty czułem się jakbym był na wielkiej sali koncertowej, tylko na końcu zabrakło oklasków. Skoro sprzęt sprawuje się doskonale już na początku, to ciekawe jak będzie potem?
Później wrzuciłem do odtwarzacza podobne klimaty i te również zrobiły na mnie ogromne wrażenie. Zwłaszcza album Dark Horse od Nikelback. Znowu miałem wrażenie, jakbym słuchał tego krążka po raz pierwszy w życiu. Rewelacyjne basy – totalny odlot, ponieważ sprawiały one wrażenie mocnych i zarazem dobrze stonowanych dźwięków. Moim zdaniem jakość brzmienia jest niesamowita i jeżeli chodzi o podobne urządzenia w tej samej kategorii cenowej, to może być ciężko znaleźć lepszy produkt.
Jednak nawet po takich utworach przyszła pora na coś zupełnie innego. Krążek z największymi hitami Blink 182 znowu uraczył mnie szeroką gamą dźwięków, które były ledwo słyszalne na innych sprzętach. Nawet odtwarzanie płyt z początku lat 90-tych nie pogorszyło napływającego z głośników czystego i niczym niezakłóconego brzmienia. Oczywiście wiadomo, że w porównaniu z tymi najnowszymi wypadają blado, jednak warto od czasu do czasu sięgnąć po starsze krążki i przekonać się samemu.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.