Kiedy pierwszy raz usłyszałem o filmie TED i o tym, że głos podkłada najbardziej znana postać z Family Guy (Peter Griffin / Brian Griffin / Stewie Griffin) – Seth MacFarlane – wiedziałem, że można spodziewać się równie nieprzyzwoitych rzeczy podobnie, jak w kreskówce. Film wszedł na ekrany kin w piątek i zdobywa coraz większą widownię.
Już sam początek śmieszy, kiedy okazuje się, że pluszowy miś mówi. Co w pierwszej chwili mogą zrobić przerażenie rodzice? Zastrzelić go z obawy, że to jakiś demon? Szczęśliwie miś wyrasta na celebrytę i jest zabawniejszy od prowadzących programy TV, którzy zapraszają go do siebie. Jednak po jakimś czasie ”nawet Justin Bieber” odejdzie w zapomnienie. Tak też się stało z Tedem – pierwszym gadającym pluszowym stworkiem (pomylonym raz z Alfem – podczas jednego telewizyjnego show).
Kilkanaście lat później z pluszowej zabawki wyrasta Ted – imprezowicz, lubiący pić oraz „palić” i oglądać całymi dniami filmy. Coraz bardziej sprośny miś zaczyna odczuwać samotność, kiedy jego najlepszy przyjaciel John Bennett (Mark Wahlberg) daje mu do zrozumienia, że czas, by ten się wyprowadził.
Przez pierwsze 20 minut zastanawiałem się co będzie motywem przewodnim filmu. Szybko okazało się, że Ted zszedł gdzieś na drugi plan, a najważniejszą rzeczą była relacja pomiędzy Johnem, a jego dziewczyną, z którą właśnie obchodził czwartą rocznicę – Lori Collins (Mila Kunis). Staczając się na dno, Ted nie przestaje imprezować, ale w końcu „czas zabawy” musi się skończyć.
Na Teda warto się wybrać, jeżeli lubicie humor pokroju Simpsonów oraz przede wszystkim Family Guy. Śmieszne teksty (z pewnością nie dla dzieci), niemoralne zachowania misia podrywacza oraz jego przemyślenia na temat życia – to po prostu trzeba zobaczyć. Do tego dochodzą epizodyczne scenki z udziałem Laury Vandervoort, Toma Skerritta, Sama J. Jonesa (niezapomniany Flash Gordon) oraz kilkuminutowa scena z Norah Jones.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.