Czas na test Philips Fidelio X3 – kolejnej odsłony cenionych, przewodowych słuchawek wokółusznych, które kuszą dźwiękiem Hi-Res, wspaniałym projektem i wysmakowanymi materiałami. Sprawdzam, jak tak klasyczna konstrukcja radzi sobie w dobie Bluetooth i komu można ją polecić.
W dobie streamingu i przenośnych urządzeń przewodowe słuchawki Philips Fidelio X3 mogą wyglądać na anachronizm. W dużej mierze to zasługa zmiany przyzwyczajeń: kiedyś słuchanie muzyki w dobrej jakości ze słuchawek mobilnych było bardzo trudne, a dziś przy odrobienie wysiłku można kupić solidne słuchawki Bluetooth z kodekami Hi-Res i zacząć zabawę z muzyką niezależnie od tego, czy słuchamy jej w domu, czy w ruchu.
Weźmy jako przykład popularny produkt Sony – jakiś czas temu publikowaliśmy test Sony WH-1000XM3, czyli słuchawek, które mogą z powodzeniem służyć jako zestaw domowy i przenośny. Zero ograniczeń (no dobra, poza baterią), wygoda, mobilność, ANC, dotykowe sterowanie, brak stresu przy wyborze smartfona (wyjście minijack czy USB-C), brak konieczności szukania dodatkowego przetwornika w rodzaju iBasso czy Hidizs. I jeszcze kwestia tak oczywista, że niemal o niej zapomniałem: nie potrzebujesz żadnych DAPów, DAców, wzmaków i podobnych bajerów – centrum muzycznym staje się smartfon.
W tym świecie, gdzie tradycyjne słuchawki wokółuszne do domowego użytku stały się horrendalnie drogie, a średnią półkę opanowały z bezprzewodowymi modelami Sony, Sennheiser czy Jabra (zresztą w niszy budżetowców sam Philips nieźle tu namieszał z TAPH805, który prezentuje niemal wzorcowy stosunek cena-jakość), seria Fidelio wydawała się brawurowym zagraniem ze strony holenderskiego producenta.
Jak się jednak okazało, był to strzał w 10-tkę. Pierwsza i druga odsłona tego modelu mocno namieszała na rynku, pokazując, że można produkować słuchawki nagłowne dobrej klasy, które nie muszą kosztować krocie – choć na przykład F2 początkowo wyceniona była mniej więcej na tyle, co najnowsza odsłona (około 1500 zł), to po jakimś czasie mogliśmy kupić ją sporo taniej.
Fidelio X3, mimo niedawnej premiery, już można upolować w promocji za 1299 zł.
Philips serią Fidelio pokazał, że można masowo produkować słuchawki, które nawet bez konieczności modyfikacji potrafią oczarować brzmieniem i jakością wykonania.
Producent trafił w lukę, w której znajdowały się potrzeby osób ceniących tradycyjne słuchanie muzyki, nieufnych do bezprzewodowych rozwiązań, a które jednocześnie nie chciały wydawać na słuchawki kwot zbliżających się do 2 tys. zł i więcej.
Czy Fidelio to przykład idealnego średniaka z aspiracjami? Czas to sprawdzić!
Philips Fidelio X3 – specyfikacja i zawartość zestawu
Zacznijmy od specyfikacji słuchawek Philips Fidelio X3.
- Konstrukcja: otwarte
- Typ: dynamiczny
- Rodzaj magnesu: neodymowy
- Pasmo przenoszenia: 5–40 000 Hz
- Zniekształcenia:< 0,1% THD
- Membrana: LMC
- Średnica głośnika: 50 mm
- Czułość: 100 dB przy 1 mW
- Maksymalna moc wejściowa: 500 mW
- Impedancja: 30 Ω
- Waga: 0,38 kg
- Połączenie przewodowe: odłączany przewód beztlenowy (3 m)
Fidelio otrzymujemy w opakowaniu, które robi wrażenie samą objętością – to kawał pudła, skrywającego słuchawki, dwa 3-metrowe przewody o podwójnych zakończeniach z jednej strony (do łączenia z nausznicami za pomocą minijacka) oraz pojedynczym minijackiem lub symetrycznym wtykiem TRRS 2,5 mm, adapter na „dużego” jacka i woreczek do przechowywania.
O ile wszystkie akcesoria wykonane są świetnie (zwłaszcza solidne przewody z wytrzymałym oplotem), to już brak sensownego etui na słuchawki jest niezrozumiały.
Budowa i jakość wykonania
Nietrudno nie zauważyć, że najnowsze Fidelio to spore urządzenie – 380 g masy własnej to nie przelewki, zwłaszcza w zestawieniu z tym, że choćby takie Sony WH-1000XM4 ważą około 1/3 mniej. Kiedy jednak przypomnimy sobie, że inne słuchawki wokółuszne o podobnej konstrukcji, na przykład lubiane Sennheisery HD 650, są jeszcze cięższe, to zaczynamy doceniać starania Philipsa.
Decydując się na takie rozwiązanie (czyli duże przewodowe słuchawki nagłowne) o przeznaczeniu stacjonarnym musimy pogodzić się z ich rozmiarami i wagą – w przeciwieństwie do niektórych opinii nie zamierzam krytykować Philipsa za gabaryty. Ten typ tak ma – albo to akceptujemy, albo szukamy innych konstrukcji.
Pierwszy kontakt z Fidelio jest nieco onieśmielający: ogromne nausznice; spory, aluminiowy, pokryty skórą pałąk; mięciutkie aksamitne pady z dostosowującą się do kształtów pianką; przepuszczająca powietrze tkanina Kvadrat, którą pokryto zewnętrzną część nausznic – to wszystko sprawia na żywo świetne wrażenie i lekko trąci skandynawskim designem.
Słuchawki są wyposażone w autoregulację za pomocą umieszczonego pod właściwą ramą elastycznego pałąka, obszytego pochodzącą ze Szkocji zwierzęcą skórą, wyprawianą przez Muirhead.
Choć po nałożeniu na głowę Fidelio wyglądają przez podwójny pałąk dość masywnie, to w zamian świetnie trzymają się na swoim miejscu – odrębną kwestią jest niestety fakt, że podczas dłuższych odsłuchów odczujemy dyskomfort związany z uczuciem ciepła.
Komfort użytkowania
Zanim przejdę do kilku słów na temat wygody użytkowania, muszę wspomnieć o dość zabawnej kwestii: niepostrzeżenie sam złapałem się na tym, że chcąc przełączyć utwór czy regulować głośność, odruchowo sięgam dłonią do panelu nausznicy.
Niestety, dotykowe sterowanie, jakie proponuje Sony (sprawdź test Sony WH-1000XM3) czy Philips w wokółusznych słuchawkach bezprzewodowych (zobacz test Philips TAPH805), po prostu mnie rozbestwiło – i myślę, ze wielu z Was również.
Sterowanie (a raczej jego brak) to nie jedyna kwestia, którą chciałem poruszyć. Druga to przewód, jaki producent dodaje w zestawie, będący 3-metrową, nieco odchudzoną wersją kabla od żelazka.
No dobra, może nieco koloryzuję (wiadomo, w świecie audiofliskim im grubsze sploty, tym bardziej złotonośne brzmienie) i wiem, że takie słuchawki zazwyczaj mogą pochwalić się solidnymi przewodami, ale jednak Bluetooth dał jakieś poczucie nieskrępowanego obecnością kabla słuchania.
Marudzenie użytkownika rozpieszczonego bajerami nowoczesnych słuchawek bezprzewodowych traci rację bytu, kiedy tylko podłączymy słuchawki do sensownego źródła.
Po kilku tygodniach z Fidelio powiem nawet, że dla ich brzmienia dałbym się choćby okręcić tym przewodem: X3 po prostu potrafi uzależnić.
Słuchawki wymagają odrobiny przyzwyczajenia ze względu na:
- rozmiar całości,
- mechanizm regulacji, mogący dla bardziej wrażliwych osób wydać się zbyt ciasnym,
- oswojenie z długim i niestety niezbyt odpornym na splątanie kablem,
- miękką tkaninę na wewnętrznej części nausznicy, która działa na kurz i wszelkiego rodzaju drobnicę jak magnes,
- ciepło, jakie wydzielają przy dłuższym użytkowaniu.
O ile sam nie miałem problemów z siłą nacisku, jaki generuje pałąk, to już mniej więcej po godzinie użytkowania musiałem „przewietrzyć” uszy.
W przeciwieństwie do skóropodobnego wykończenia welur/aksamit nie gromadzi jednak potu i już to mi się podoba na tyle, że jestem w stanie przymknąć oko na grzanie, jakie wydziela otulenie ucha grubą tkaniną.
Ważna uwaga: otwarta konstrukcja sprawia, że nawet przeciętnie głośna muzyka, której słuchamy, może przeszkadzać naszemu otoczeniu!
Jak gra Philips Fidelio X3?
Zanim przejdę do brzmienia, dwa słowa na temat odsłuchów:
- Lenovo IdeaPad L340 w fabrycznej konfiguracji,
- Samsung A50,
- wzmacniacz Denon 655R
- CD Denon DCD-680,
- player FiiO M3K.
Jak widzicie to budżetowe rozwiązania – nie próbowałem wypożyczać czegoś z wyższej półki cenowej z prostej przyczyny: podejrzewam, że już niedługo bez trudu kupimy Fidelio za kwotę bliższą 1000 niż 1500 zł, a ta cena utrzyma od nich pasjonatów kabelków z daleka.
To jeden z naturalnych wyborów dla kogoś, kto używa przeciętnego wzmacniacza/DAPa i szuka uniwersalnych słuchawek „na kablu”.
Powiem bez zbędnego przedłużania: używanie Fidelio ze smartfonem (poza LG serii V i kilkoma chlubnymi wyjątkami) czy lapkiem ze zintegrowaną kartą dźwiękową nie ma sensu. Usłyszymy coś więcej niż z zestawu za 1/3 ceny X3, ale absolutnie nie będzie to zmiana warta dopłaty.
Za to sytuacja zmienia się diametralnie po podłączeniu słuchawek do jakiegokolwiek sensownego playera czy wzmacniacza. Na co dzień korzystam z małego FiiO M3K, którego cenię za szczegółowe brzmienie (przez niektórych określane jako zbyt techniczne) i funkcję DACa – to taniutki model, który kupimy za około 250 zł.
Musicie uwierzyć mi na słowo, ale nawet podstawowy player pozwala stworzyć z Fidelio narzędzie do odpływania w świat muzyki.
W zasadzie te słuchawki sprawiają, że nabieramy ochoty do eksperymentów – kiedy już wyczujemy zestrojenie Philipsa, możemy zaczynać zabawę z dopasowywaniem sprzętu. Dziś bez trudu znajdziemy sensowne kombo DAC + wzmacniacz słuchawkowy lub player za około 500 zł, nie brakuje też sklepów, gdzie przetestujemy Fidelio z różnymi rozwiązaniami.
Fidelio X3 to słuchawki, które nie boją się żadnego rodzaju muzyki – odkrywałem z nimi ostatnią płytę Cave/Lens, wracałem do FLACów z dyskografią Mercyful Fate i Metalliki, wsłuchiwałem się w Lao Che, bawiłem z Little Big i za nic w świecie nie mogę wskazać gatunku, w którym Philips nie byłby w stanie się odnaleźć.
Jakie to brzmienie? Przede wszystkim zaskakujące przestrzenią – tak się złożyło, że jednocześnie „na tapecie” miałem jeszcze FreeBuds Studio (nasza recenzja Huawei FreeBuds Studio), które w swojej klasie są jednym z ciekawszych rozwiązań.
Bezpośrednia przesiadka ze Studio na Fidelio (różnica cenowa około 500 zł) można porównać do sytuacji, kiedy w ciasnym mieszkaniu nagle otworzymy okna i drzwi jednocześnie. To był dosłownie powiew powietrza, które nadało klarowność i lekkość brzmieniu! Nagle okazało się, że smaczki planu wybrzmiały w całej okazałości, a poszczególne sekcje zaczęły być możliwe do zlokalizowania w przestrzeni.
Zanim zakrzyczycie mnie, że to oczywista konsekwencja zamiany słuchawek zamkniętych na otwarte, dodam, że przesiadka z Beyerdynamic DT990 (tańsze, ale również otwarte) również wskazywała na podobne wnioski, z tym, że Philips prezentował bardziej jednorodne brzmienie z silniejszym basem.
Gdybym miał polecać ten model dla fanów konkretnego rodzaju muzyki, miałbym z tym solidny problem, bo słuchawki bez trudu udźwigną:
- wszystkie odmiany gitarowego grania jak starszy (Judas Priest, GnR, Led Zeppelin) i nowszy rock (Foo Fighters – właśnie przez Fidelio wracałem maniakalnie do „Sonic Highways” czy „III” McCartney’a),
- klasykę (koncerty brandenburskie Bacha w aranżacji symfonicznej czy kameralne interpretacje Goulda),
- metal w każdej postaci (potężne brzmienie zremasterowanego dla Road Runnera Mercyful Fate czy garażowe wyziewy Crisix),
- mocne, elektroniczne uderzenie w rodzaju The Prodigy czy Die Antwoord,
- delikatne elektroniczne pasaże w stylu Briana Eno.
Gatunki i instrumentarium zdają się nie robić na Philipsie żadnego wrażenia. Co najciekawsze, w necie znajdziecie multum sprzecznych opinii dotyczących basu w X3: dla jednych grają one za sucho i analitycznie ze skłonnościami do sybilantów, dla drugich są … zbyt basowe (niejednorodny bas z brakami w średnicy).
Ile uszu i sympatii, tyle opinii – kłania się stara prawda. Mam wrażenie, że Fidelio to mieszanka analitycznego brzmienia, okraszonego szeroką sceną i głębią, podlana sosem z zaskakującego uderzenia niskich tonów.
Najciekawiej wybrzmiewa to w rocku, gdzie często mamy mieszanki ostrej gitary, w partiach solowych wspinającej się na niebotyczne rejestry, wynurzającej się z galopady perkusji – Fidelio potrafi wyciągnąć z takich zestawień klarowną i komplementarną całość, gdzie mimo dobrej separacji słyszymy utwór jako kompletne dzieło.
Pamiętajmy też, że w tej klasie sprzętu pojawia się czułość na detal w postaci źródła. Jeśli skupiamy się na stratnych plikach, mimo widocznej poprawy możemy odczuć niedosyt. Philips rozwija skrzydła na dobrej jakości FLACach i płytach CD, odtwarzanych poprzez tradycyjny transport.
Czy warto kupić Philips Fidelio X3?
Fidelio X3 to słuchawki, które stanowią relatywnie niedrogi (zwłaszcza w promocyjnej cenie 1300 zł, w jakiej już udało im się okazjonalnie pojawić) bilet wstępu do świata dobrego dźwięku. Mam wrażenie, że Philips postanowił tą serią wprowadzić brzmienie zarezerwowane dla wyższej klas sprzętu do szerszego obiegu – jak to się mówi, „kto bogatemu zabroni”?
Holenderski producent nie musi budować ekskluzywnej marki ani sprawiać wrażenia bycia czegoś więcej, niż jest – słuchawki to jedynie fragment jego portfolio i nawet niewielka marża, przy tak masowej skali, będzie w tym przypadku opłacalna.
Podoba mi się takie podejście: zamiast tworzyć atmosferę podniosłego kultu słuchawek w zaporowej cenie, które często jedynie przekroczeniem pewnego progu finansowego uzasadniają swoją wybitność, Philips po prostu robi świetne słuchawki do domowego odsłuchu.
Co najciekawsze, już proste playery audio w rodzaju wspomnianego FiiO (lub klasyczny wzmacniacz) dadzą im tyle mocy, by rozkręcić ich potencjał.
Nawet w standardowej cenie warto zainteresować się Fidelio X3. Otrzymujemy świetną jakość wykonania, która daje poczucie, że słuchawki zostaną z nami na długie lata; klarowne, mocne i względnie zrównoważone brzmienie bez przechyłu w stronę zbyt ciemnej/jasnej sygnatury; świetną czułość na detal utworu.
W zasadzie, gdyby nie kilka zastrzeżeń, o których wspominam w ocenie na końcu testu i części dotyczącej komfortu, byłyby to słuchawki idealne w swojej klasie i półce cenowej.
Philips mówi o sali koncertowej w Twoim domu i coś jest na rzeczy w tym nieskromnym stwierdzeniu: to szczegółowe, przestrzenne, potrafiące zaskoczyć potężnym basem brzmienie, które niesamowicie angażuje.
Jeśli po cichu marzysz, żeby wrócić do tradycyjnego słuchania muzyki w domowym zaciszu, a przy tym masz sporą kolekcję płyt/plików w gęstej jakości (albo DAPa z Tidalem) to właśnie pojawiła się do tego wyśmienita okazja.
ZALETY
|
WADY
|
Ceny Philips Fidelio X3
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Spodziewałem się, że w takiej cenie słuchawki zaoferują najwyższy komfort użytkowania. Szkoda, że ten model ma niewygodny pałąk i pady.
Sprawdzałeś przez dłuższy okres czasu? W zasadzie wyglądają jak wiele innych słuchawek.
Warto dodać, że w serii Fidelio są też słuchawki Bluetooth i również nie są tanie.
Jak się dowiedziałem, że Philips wypuszcza Fidelio X3 to pomyślałem „Legenda wróciła”. Dalszy komentarz jest zbędny. Kto miał okazję słyszeć poprzednie generacje ten wie o co chodzi.
Te słuchawki to sztos! Z resztą tego się spodziewałem – wiem co potrafił poprzedni model, wiec po tym spodziewałem się także dźwięku najwyższej jakości 😉
Dla mnie jedynym minusem jest kabel – gdy wychodzę z domu wolę słuchawki po bluetooth. Nie mniej do domowego użytku Fidelio są fajną propozycją.