Co to był za finał! Za nami ostatni odcinek pierwszego sezonu „Gen V”, jednego z najlepszych seriali tego roku, który umila nam oczekiwanie na czwartą odsłonę „The Boys”. To kolejna perełka ze świata stworzonego przez Gartha Ennisa i Daricka Robinsona, ale co właściwie stanowi o jej sile?
Panie i Panowie, można już z całą pewnością to powiedzieć – mamy nowe, filmowo-serialowe uniwersum komiksowe. To „The Boys Universum” (TBU) – jak pozwolę sobie je nazwać – jest zbudowane wokół pomysłu, że superbohaterowie, którzy mają nas chronić, są pełni typowo ludzkich słabości.
To żadni „bogowie” a „partacze” i zakompleksione narcyzy, jak my – tyle że z supermocami. I właśnie „Gen V” jest przedłużeniem tego uniwersum, przedstawiającym nam nową grupkę młodych „supków”, których przeznaczeniem jest stać się światowej słaby bohaterami i przenieść się do Vought Tower.
Za nami już pełny pierwszy sezon „Gen V” i – choć miałem początkowe obawy – mogę z czystą satysfakcją powiedzieć, że to jeden z najlepszych seriali ostatnich lat. Zamówienie sezonu drugiego było oczywistością, więc już nie mogę doczekać się kolejnych odcinków, a także – co chyba nikogo nie zaskoczy – niemal pewnego crossovera światów przedstawionych w „The Boys” i „Gen V'.
Boys Don’t Cry (The Cure)
Mimo iż jestem fanem serialu „The Boys”, to po obejrzeniu zwiastunów „Gen V” miałem obawy, że dostanę kolejną, oklepaną historię o „problematycznych” dzieciakach z supermocami.
Na kilometr zalatywało tu „X-Menami” i choć jestem miłośnikiem komiksowych przygód mutantów, to nie byłem przekonany czy Eric Kirpke będzie w stanie zaoferować nam coś, czego nie widzieliśmy w „The Boys”. Bo choć dzieciaki, którym podawano Związek V, mutantami nie są, to ich mocami nie pogardziliby adepci szkoły Profesora Xaviera – a raczej ich przeciwnicy.
Już sam Uniwersytet Godolkin (bezczelnie nazywany skrótowo God U) to oczywiste nawiązanie do Instytutu Xaviera. Studenci biorą tu udział w kursach, takich jak „Etyka superbohaterów” czy „Branding”, a regularnie jest tworzony ranking bazujący na ich postępach w nauce, jak (nie)być superbohaterem czy posiadaniu miliona obserwujących na Instagramie.
I tutaj warto przedstawić obsadę zespołu, za której dobranie ktoś powinien dostać porządną premię. Mamy tu: „krwawą” Marie Moreau (Jaz Sinclair), prawdziwą Alicję w Krainie Czarów Emmę aka Świerszczyk (Lizze Broadway), skrytą Cate (Maddie Phillips), magnetycznego Andre (Chance Perdomo), zmieniających płeć Jordan (Derek Luh i London Thor) i zaburzonego, ale supersilnego Sama (Asa Germann).
Nie można zapomnieć także o „złotym chłopaku” (jego pseudonim to dosłownie Golden Boy) granym przez Patricka Schwarzeneggera (tak, z „tych” Schwarzeneggerów), ale nie przyzwyczajajcie się do jego widoku (bez spoilerów).
Prestiżowa instytucja nie jest tym, czym się wydaje, a nasi bohaterowie spędzają cały sezon na odkrywaniu jej mrocznych sekretów. I jeżeli na pozór brzmi to sztampowo (tak początkowo uważałem), to warto dać się zaskoczyć, bo „Gen V” wymyka się wszystkim znanym schematom. I to jest jedną z najmocniejszych stron serialu.
Boys Keep Swinging (David Bowie)
Pierwszy odcinek rzuca nas od razu w wir akcji, zadając pytania, na które odpowiedzi poznamy później (albo w ogóle). Pierwsze 20 minut serialu spędzimy na obserwowaniu poszczególnych postaci, twórcy dają nam nawet przestrzeń, by ich „polubić”. Jest oczywiście bardzo mocny punkt kulminacyjny, który będzie też punktem wyjścia dla fabuły całego sezonu.
Dość szybko trafiamy na terytorium znane ze słynnego już odcinka trzeciego sezonu „The Boys” zatytułowanego „Herogasm” (polski tytuł „Bohaterogazm” brzmi dużo gorzej). Bębenki w uszach pękają, eksplodują penisy, lalki stają się brutalne, a sceny seksu są dziwaczne. Szybko dostrzegamy, jak ciężko być superbohaterem i wcale nie każdy marzy o tym, by dołączyć do Siódemki. Niektórzy po prostu chcą zmazać swoje winy z przeszłości i żyć „normalnie”.
O normalności w „Gen V” zapomnijcie. Ten serial jest po prostu bezczelny i brutalny wręcz do granic dobrego smaku. Jednym z głównych tematów serialu jest poczucie winy, sposoby, w jakie sobie z nim radzimy i to, dlaczego często obwiniamy się za rzeczy, które nie były naszą winą.
Trudno jednoznacznie wskazać jednego głównego bohatera serialu (jak w „The Boys” bez wahania wskażemy na Homelandera i Butchera), bo każda z postaci ma dużo do zaoferowania i odgrywa swoją rolę.
Na dużą pochwałę zasługują młodzi aktorzy, którzy wywiązują się ze swoich roli znakomicie. Moja ulubienica to urocza Lizze Broadway w roli Świerszczyka, której spojrzenie bywa zniewalające. Ale sercem „Gen V” jest niewątpliwie postać Sama, którego uwięzienie jest kluczem wszystkich nieludzkich wydarzeń w Godokin.
Sama gra Asa Germann, który kradnie każdą scenę, w której się pojawi. Wygląda jak współczesne wcielenie Iana Curtisa z Joy Division i ma w sobie coś rozbrajającego. Sam jest udręczoną, skomplikowaną postacią, a jego demony (pod postacią Muppetów) nigdy go nie opuszczają, nawet w ulotnych chwilach radości.
Mrok Sama motywuje go do ucieczki, ale jest też tym, co każe mu zabijać. Jestem bardzo ciekawy, jak dalej TBU będzie rozwijane wokół tej postaci, bo jest naprawdę niesztampowa. Zwróćcie uwagę szczególnie na jedną scenę, w której to Sam zabija chcących go pojmać żołnierzy, ale zamiast feerii krwi i oderwanych kończyn obserwujemy absurdalną scenę rozrywanych kukiełek. Czysta poezja i jedna z najlepszych scen w historii seriali.
The Wild Boys (Duran Duran)
„Gen V” momentami jest znacznie bardziej przerysowany i komiksowy od serialu „The Boys”, którego przecież jest spin-offem. Na szczęście scenarzyści doskonale wiedzą, że widzowie będą porównywać obie produkcje na każdym kroku i oferują nam kilka ciekawych cameo.
W serialu sceny pozbawione wydarzeń mają na celu przygotowanie nas do akcji, która za chwile nastąpi. Oś czasu jest chaotyczna, a w każdym odcinku akcja przeskakuje tam i z powrotem, opierając się w dużej mierze na retrospekcjach.
Praktycznie wszyscy pojawiający się tu dorośli są źli i niesympatyczni. Ale Tek Knight grany przez Dereka Wilsona to postać tak absurdalna, że zapamiętacie ją na długo – i prawdopodobnie będziecie wypatrywać jego kolejne pojawienie się albo w „Gen V”, albo „The Boys”.
Warto także przyjrzeć się postaci Victorii Neuman (granej przez Claudię Doumit), której pojawienie się w „Gen V” zapewne wiele rozjaśni fanom „The Boys”. Oczywiście, w drugim sezonie można spodziewać się kolejnych występów gościnnych, a punktem kulminacyjnym na pewno będzie spotkanie bohaterów obu serialu z TBU.
Na pytanie, czy „Gen V” to dobry serial, chyba nie muszę nikomu odpowiadać. Ale dlaczego ten serial jest aż tak dobry? To każdy musi odkryć indywidualnie. Twórcy „Gen V” śmieją się w twarz wszystkim serialowym schematom i oferują nam to, co jeszcze kilka lat temu w żadnej telewizji by nie przeszło. Miejmy nadzieję, że polscy „Chłopi” na początku 2024 roku zostaną nagrodzeni Oscarem, ale tego, że „Chłopaki” i historie wokół nich skupione będą nas bawić jeszcze wiele lat, jestem więcej niż pewien.
* Tytuły powyższych akapitów to utwory ze słowem „Boys” w nazwie, które towarzyszyły mi w powstawaniu tego felietonu.
„Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.