„Reacher” z przytupem powrócił na Amazon Prime Video. Pokuszę się o stwierdzenie, że to jeden z najlepszych seriali akcji w historii, a Alan Ritchson na taką rolę czekał całe życie. Książkowy materiał źródłowy jest pokaźny, więc mam nadzieję, że przed nami jeszcze kilka dobrych sezonów.
Gdyby ktoś kiedyś powiedział mi, że aktor wcielający się w rolę Thada Castle (taki odpowiednik Stiflera) w głupkowatym „Blue Mountain State”, będzie ulubieńcem widzów na całym świecie, kazałbym mu wytrzeźwieć. Ale właśnie taki los spotkał Alana Ritchsona, który przez 13 lat przypakował, wydoroślał i znalazł rolę, z którą będzie kojarzony już zawsze. Mowa oczywiście o Jacku Reacherze, którego przygody w drugim sezonie serialu „Reacher” właśnie możemy oglądać na Amazon Prime Video.
To niesamowite, ale w swojej roli Alan Ritchson jest lepszy od Toma Cruise, który dwa razy (w 2012 i 2016 r.) zagrał Jacka Reachera, ale nie zyskał uznania ani krytyków, ani widzów. Może po prostu Tom Cruise na zawsze będzie już dla mnie Ethanem Huntem (takie odczucie miałem też podczas seansu „Top Gun: Maverick”), a może najzwyczajniej w świecie nie czuł się dobrze grając bohatera stworzonego w umyśle Lee Childa.
To całkiem inaczej niż Alan Ritchson, który ma w sobie tę zagadkową nonszalancję – dokładnie taką, jaką wyobrażałem sobie podczas lektury książek. Oby jej nie stracił, bo o przygodach Reachera powstało 27 książek, więc materiału na kolejne sezony jest całkiem sporo.
Wreszcie ktoś pokonał Toma Cruise’a
Jak to możliwe, że chłopak o aparycji gwiazdy college’u tak dobrze odnalazł się w roli, której – nie bójmy się tego głośno powiedzieć – nie podołał sam Tom Cruise? To nie tylko chwilowa „moda” na Ritchsona, bo chłopak z Dakoty Północnej na sukces ciężko pracował, a ma chrapkę na więcej.
Mówi, że jest fanem Batmana i nie miałby nic przeciwko roli Mrocznego Rycerza w nowo tworzonym uniwersum DC. Jeżeli chodzi o serialowego Reachera, to rola ta wydaje się wręcz uszyta na jego miarę. Ritchson po prostu dobrze ją „czuje” i nie popada w żadną skrajność.
Ogromną siłą „Reachera” jest nie tylko dobrze dobrana obsada, ale także angażująca i wiernie przeniesiona z książek historia. Spodoba się fanom Lee Childa, ale jeszcze bardziej tym, którzy nie przeczytali ani jednej strony i każdy tekst, każde mordobicie czy każdy pościg będą przeżywać po raz pierwszy. Amazon znowu stworzył „kurę znoszącą złote jajka” i wydaje się, że z „Reacherem” to może być przygoda na naprawdę wiele sezonów.
W USA seriale pokroju „Reachera” od niedawna określa się jako „Dad TV„. Jest to nieoficjalny termin, który początkowo miał znaczenie pejoratywne, ale w rzeczywistości opisuje prężnie rozwijający się gatunek programów telewizyjnych, których celem jest przyciągnięcie uwagi mężczyzn w średnim wieku i odzwierciedlenie ich punktu widzenia.
Mowa o mężczyznach powyżej 30. roku życia, którzy często są ojcami i chcą oglądać ludzi, z którymi mogą się utożsamiać – którymi mogliby się stać. Taki właśnie jest Jack Reacher w wydaniu Alana Rithcsona, tylko trochę bardziej „przypakowany” niż większość z nas.
Ale nie o masę mięśniową w „Dad TV” chodzi. Przecież fani pokochali beznadziejnie nijakiego analityka wywiadu z serialu „Jack Ryan” (także na Amazon Prime Video) czy Titusa Wellivera w roli kochającego jazz policjanta, który stał się prywatnym detektywem – Harrym Boschem. Ta „normalność” jest esencją „Dad TV” i nawet jeżeli tym terminem ktoś faktycznie zamierzał kogoś innego obrazić, to trafia on w dziesiątkę potrzeb telewizyjnych „tatuśków po trzydziestce”.
Umięśniony Ritchson znacznie lepiej pasuje do postaci z książek Childa niż irytujący Tom Cruise, choć bez tych mniej udanych filmów, nie byłoby sukcesu serialu Amazon Prime Video (o czym nawet wspomniał w jednym z wywiadów odtwórca głównej roli).
Nie jest też przypadkiem fakt, że taki serial pojawił się właśnie na Amazon Prime Video – serwisie, który zdaje się trafiać w nasze potrzeby (to samo było w przypadku „The Boys” i „Gen V”).
Reacherem chciałby być każdy z nas
Nie będę nawet ukrywał, że jestem fanem zarówno książek Lee Childa, jak i serialu „Reacher” na Amazon Prime Video. Po obejrzeniu trzech odcinków drugiego sezonu już wiem, że będzie on jeszcze lepszy od pierwszego (materiał książkowy jest wg mnie ciekawszy). Reacher spotyka członków starej jednostki dochodzeniowej, którą dowodził w armii – jeden z załogi został zamordowany, więc pada blady strach, że wszyscy są na liście do eliminacji.
Serial „Reacher” nie wymyśla gatunku na nowo – wręcz przeciwnie, zbiera wszystko to, co w nim sprawdzone i najlepsze.
Występują tu niemal wszystkie znane kalki z kina akcji: od bezczelnego policjanta trzymającego się zasad, po przerysowany i nielubiany czarny charakter. Teksty bywają tu stereotypowe, a zachowania wielu bohaterów przewidywalne. Ale wszystko to jest zrobione z tak wielkim smakiem, że chce się więcej. Reachera w wydaniu Ritchsona po prostu nie da się nie lubić – ba, chciałoby się mieć takiego kumpla, na dobre i na złe.
Scena, w której Reacher unieszkodliwia faceta, który próbuje zmusić kobietę, żeby oddała mu wszystkie pieniądze z bankomatu (dobrze znana z trailerów), przywodzi na myśl wszystkie nasze fantazje o superbohaterach. Wielu zapewne miało w życiu taki okres, że chciało w tak bezwzględny i bezpośredni sposób postawić się komuś, kto krzywdzi innych. Reacher nie zastanawia się, nie gada za dużo, po prostu działa i odchodzi bez oczekiwania wdzięczności („nie chce się wychylać”).
Reacher jest postacią wolną od wszelkich presji i obowiązków, z którymi to boryka się na co dzień wielu ojców. Praca, dom, żłobek, szkoła, sklep, brak czasu dla siebie. Niech pierwszy rzuci kamieniem ten, kto choć raz nie miał poczucia, że wpada w rutynę.
Reacher nie ma żony, stałej partnerki, dzieci, kredytu hipotecznego ani nawet pracy na pełen etat. Prowadzi koczowniczy tryb życia i jeździ tam, gdzie chce, robiąc to, co chce, utrzymując się z wojskowej emerytury i życzliwości nieznajomych. Jest tym, kim każdy z nas, choć na chwilę chciałby się stać.
Jak dla mnie „Reacher” to obecnie najlepszy serial akcji dostępny we wszystkich serwisach vod. Drugi sezon „Reachera” to niesamowita przejażdżka, w którą zabiera nas stary (nie)znajomy. Przygoda wypełniona spełnianiem życzeń, walkami na pięści, przelotnymi romansami i tym, o co chyba w życiu chodzi na najbardziej elementarnym, niemalże komórkowym poziomie: potrzebą poczucia spełnienia.
To również warto przeczytać!
- „Gen V” to panaceum na przekoloryzowany i nudny MCU
- Dlaczego tak bardzo fascynują nas mordercy w filmach i serialach?
- Niech żyje Król Potworów. Godzilla w życiowej formie
- Quo vadis, MCU? Superbohaterowie na rozdrożu
- „Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Pierwszy sezon – super!
drugi sezon – dno! zrobili jakiś NCIS czy inne biuro śledcze…
Brawa dla autora tekstu…dosłownie w punkt …w końcu ktoś napisał inteligentny tekst na oczywisty temat ze smakiem …a nie durny kopiuj wklej jak większość wypocin które czyta się w necie…i potem zastanawia się czy to naprawdę możliwe w tych czasach …jeszcze raz brawa dla autora tekstu
Aktor idealnie dobrany gabarytowo do roli.
Jeśli ktoś czytał książki to od razu Tom Cruise nie spodoba się bo najzwyczajniej nie pasuje do postaci z książki.