Niektórzy mówią, że jest efektowny, bo taki ma styl, inni, że tylko efekciarski. Jedni go kochają, inni wyśmiewają. Zack Snyder to jeden z najbardziej charyzmatycznych twórców filmowych XXI wieku, bez którego nie byłoby „300”, „Strażników” czy „Człowieka ze stali”. Jego najnowsze dzieło, czyli „Rebel Moon” ma być netfliksową wersją „Gwiezdnych wojen” – ale czy to w ogóle możliwe?
Kiedy w 2006 r. jako świeżo upieczony student zobaczyłem „300” pomyślałem, że „wow, czegoś takiego wcześniej nie było”. I faktycznie, sposób realizacji historii o garstce Spartan, która broniła się przed perską armią, powalał na kolana.
Surowe kolory, agresywne ruchy kamerą i przede wszystkim dopracowane do perfekcji slow-motion robiły wrażenie. Film „300” ustanowił nowe standardy kina akcji, więc Snydera szybko okrzyknięto mianem wizjonera. Drugiego tak „komiksowego” filmu jak „300” nie stworzono do teraz.
Wydawało się, że wszystko, czego dotknie Snyder, zamieni się w złoto, więc w 2009 r. zaryzykował jeszcze bardziej z adaptacją „Strażników” Alana Moore’a. Komiks ten jest uważany za jeden z najdojrzalszych, ale przez to najtrudniejszych w odbiorze.
Niektórzy mówili, że Snyder tym razem przesadził, bo jego film o superbohaterach jest za mało efektowny i za bardzo przegadany (przeciwnie do „300”), a przy tym trwał blisko 3 godziny. Krytycy docenili wielowymiarowość projektu, choć „Strażnicy” fortuny w kinach nie zarobili.
Później przyszedł przyjemny „Człowiek ze stali”, bezsensowny „Batman v Superman” i przekombinowany „Sucker Punch”. „Armia umarłych” to niezłe kino, ale raczej do oglądania przy piwku i ze znajomymi z odpowiednim dystansem. Synder rozmienił się na drobne.
Z trailerów wynikało, że „Rebel Moon”, widowisko SF porównywane do „Gwiezdnych wojen”, które Snyder podzielił na dwie części, będzie prawdziwym wyznacznikiem klasy reżysera urodzonego w Wisconsin. Jak wyszło?
Snydercoaster
Wielkim fanem „Strażników” Zacka Snydera jest Christopher Nolan, który powiedział, że film ten wyprzedził swoje czasy. Myślę, że wiele osób ma podobne zdanie o „300”, a sam naprawdę dobrze bawiłem się przy „Człowieku ze stali”, bo Snyder wzorowo wyczuł ton, jaki powinna mieć idealna opowieść o Supermanie (Gunn tego nie powtórzy).
Pozostałe filmy w dorobku Snydera można jednak co najwyżej określić mianem „ok”. Niestety, „Rebel Moon” ma ten sam problem tożsamości. Od pierwszych minut „czuć”, że to ma być wielkie dzieło, o którym będzie się mówiło latami, ale z każdą upływającą minutą szanse są na to coraz mniejsze.
Nie chcę tu omawiać najnowszego filmu Snydera, ale znacznie bliżej mu do „Ligi Sprawiedliwości” niż „300”, a pewnie nie taki był zamysł twórcy. Wiele rzeczy tu jest naprawdę efekciarskich, ale sporo też nie zagrało. Duże nazwiska na ekranie nie zawsze są gwarancją sukcesu, a „Rebel Moon – Część 1: Dziecko ognia” jest tego najlepszym przykładem.
To pokazuje, że z filmami Snydera jest jak z przejażdżką na rollercoasterze. Przed wejściem czujesz strach i ekscytację, pierwsze minuty jazdy wywołują ogromny wyrzut adrenaliny, ale szybko całe doświadczenie robi się męczące i zamykając oczy odliczasz minuty do końca. Z „Rebel Moon” nie jest co prawda tak źle, by filmu nie dało się obejrzeć do końca, ale długość seansu wcale tu nie pomaga. Aż strach pomyśleć, co będzie z wersją reżyserską, którą Snyder już nam zapowiedział.
Tu trzeba sobie zadać kluczowe pytanie: skoro Snyder potrzebuje wersji reżyserskich swoich filmów, by opowiedzieć swoje historie, to dlaczego nie skupić się od razu na dystrybucji ich w odpowiedni sposób? Przecież 6-godzinny film można spokojnie rozdzielić na 6-odcinkowy serial, zwłaszcza jeżeli i tak dystrybuuje go platforma streamingowa.
Może zamiast zabawy w dwie część plus wersje reżyserskie „Rebel Moon”, gdyby historia ta od razu została podzielona na 10-odcinkowy serial, wyszłoby jej na dobre. Przecież efekty specjalne i spektakularne bitwy nie są dzisiaj tylko domeną filmów, a widowiska takie, jak „Fundacja” czy „The Expanse” pokazują, jak robić to ze smakiem na małym ekranie. Po co zatem zabawa w filmy, skoro do „Rebel Moon” bardziej pasowałby serial?
Snyderverse
Niektórzy uważają, że z oceną „Rebel Moon” trzeba poczekać do części drugiej, bo właśnie w niej historia może rozwinąć skrzydła. Ale moim zdaniem takie rozumowanie nie ma żadnego sensu. Przecież „Mission: Impossible – Death Reckoning Part One” to doskonały film akcji per se, być może najlepsza odsłona przygód Ethana Hunta, a do jej oceny nie potrzebujemy czekać do 2025 r., kiedy pojawi się kontynuacja.
Innym dobrym przykładem jest „Diuna” Denisa Villeneuve’a, która ewidentnie jest jak książka przecięta w połowie, a została znakomicie odebrana na całym świecie i nikt nie mówi „poczekajmy na kontynuację”. Druga część, która wyjdzie już w 2024 r. prawdopodobnie tylko podniesie ocenę całości.
Snyder zasługuje na uznanie za to, jak imponujące wizualnie są wszystkie krajobrazy i stworzenia, które w „Rebel Moon” obserwujemy na ekranie. Ale poza tym gustownym opakowaniem nie ma ani angażującej treści, ani satysfakcjonujących scen akcji. To wszystko sprawia, że Zack Snyder wciąż pozostaje jedną z największych zagadek Hollywood. Z jednej strony wizjoner, ale z drugiej kiepski rzemieślnik, który nie zawsze podejmuje trafne decyzje.
„Rebel Moon” ma potencjał na stworzenie zupełnie nowego, barwnego uniwersum, wypełnionego ciekawymi historiami, nieszablonowymi romansami i epickimi bitwami – takiego prawdziwego Snyderverse, o którym amerykański reżyser zawsze marzył.
Pierwszy krok zrobiony w tym kierunku jest dość niepewny, ale przecież niełatwo jest nauczyć się chodzić. Pytanie tylko, czy od takiego reżysera nie powinniśmy wymagać więcej? Dużo zależy od drugiej części „Rebel Moon” („Zadająca rany”), której premiera już 19 kwietnia 2024 r.
To również warto przeczytać!
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
- Problemy Majorsa to szansa dla Marvela. Co dalej z MCU?
- Dlaczego tak bardzo fascynują nas mordercy w filmach i serialach?
- „Gen V” to panaceum na przekoloryzowany i nudny MCU
- Niech żyje Król Potworów. Godzilla w życiowej formie
- Quo vadis, MCU? Superbohaterowie na rozdrożu
- „Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
artykuł