„Echo”, najnowszy i najbrutalniejszy serial Marvela, jest już dostępny na Disney+. Po zapowiedziach można było mieć nadzieję, że niejednoznaczna główna bohaterka i kategoria 18+, pociągną tę historię, a nawet staną się symbolem odrodzenia MCU. Jak wyszło w praktyce?
Marvel nie ma ostatnio dobrej passy. Po słabych filmach (słaby „Doktor Strange w Multiwersum obłędu” i „Ant-Man i Osa: Kwantomania”), jeszcze słabszych serialach („Tajna inwazja”) i zamieszaniu z Jonathanem Majorsem, wydawało się, że gorzej być nie może. Limit pecha musiał się wyczerpać, a niepotrzebne filmy („Thor: Miłość i grzmot”) i seriale („She-Hulk”) warto oddzielić grubą kreską od tego, co na horyzoncie. Pierwszą jaskółką nadchodzących zmian w MCU miał być serial „Echo”.
Mayę Lopez, znaną również jako Echo (Alaqua Cox), byłą przywódczynię gangu dresiarzy Wilsona Fiska (Vincent D’Onofrio), poznaliśmy co prawda w serialu „Hawkeye” w 2021 r., ale teraz, w 5-odcinkowej miniserii wydanej pod nowym szyldem Marvel Spotlight, dowiadujemy się więcej o jej przeszłości. Czy było warto czekać? No cóż, serial ma swoje mocne strony, ale nie wszystko się udało.
Sceny akcji to majstersztyk
Zanim Maya w finale serialu „Hawkeye” skierowała broń w stronę Kingpina – mężczyzny, którego przez większość życia nazywała wujkiem – przeżyła rodzinną tragedię i jako młoda dziewczyna mieszkająca w Tamaha straciła nogę. Incydent rozdziela jej rodzinę, więc z ojcem Williamem, uciekają z południowo-środkowego stanu Oklahoma w stronę drapaczy chmur Nowego Jorku.
William szybko znajduje miejsce w grupie przestępczej Kingpina. Jego śmierć, mniej więcej dwie dekady później, zmusza Mayę do ponownego rozważenia wszystkiego, co myślała, że wiedziała na temat Fiska. Żal Mayi przeradza się w pulsującą wściekłość i głęboką potrzebę zemsty.
Serial ma swoje mocne strony, a przy tym jest wyjątkowo brutalny. Agresja jest tu wyjątkowo naturalna i widz nie ma wrażenia, że ma jedynie wywołać efekt „wow”. Już w pierwszym odcinku dostajemy jedną z najlepszych scen akcji w całym MCU, z 4-minutowym pojedynczym ujęciem spotkania w magazynie, którego efektem jest feeria pękających czaszek i łamanych karków.
Ogromne wrażenie robi sama Alaqua Cox, która jest rdzenną Amerykanką (Menominee i Mohikanką), a przy tym jest osobą głuchą i po amputacji nogi. Można zatem stwierdzić, że nie „gra”, a jest po prostu „sobą”. Jest autentyczna w tym, co pokazuje na ekranie i niczego nie udaje. Gdyby Maya Lopez miała istnieć naprawdę, to Alaqua Cox byłaby jej idealnym wcieleniem. Nadnaturalna siła Mayi Lopez jest całkiem dobrze wytłumaczona w serialu, ale nie chcę Wam odbierać radości z jej poznania.
Mimo iż serial liczy tylko pięć odcinków, to jest w nim pełno spektakularnych scen akcji, w których Maya wykorzystuje protezę nogi na swoją korzyść. Za tym idzie genialne manipulowanie dźwiękiem i wykorzystanie amerykańskiego języka migowego (ASL). Na próżno szukać tego w innych produkcjach, nie mówiąc już o serialach akcji.
Są sceny, w których dźwięk jest całkowicie wyciszony, a widz – podobnie jak Maya – czuje skupienie na biciu jej serca. Robi to piorunujące wrażenie, za co głównemu reżyserowi i producentowi wykonawczemu Sydneyowi Freelandowi należą się ogromne wyrazy uznania. Sceny akcji w „Echo” to prawdziwy majstersztyk i pod tym względem serial jest wyjątkowy.
Ogromną zaletą serialu jest duża dynamika oraz fakt, że wszystkie 5-odcinków pojawiło się na Disney+ jednocześnie. Nie mamy tu dawkowanej akcji, nie musimy czekać tydzień na kontynuację historii i wszystko jesteśmy w stanie skonsumować w jeden wieczór.
Można by stwierdzić, że „Echo” to swoisty teaser tego, co w najbliższej przyszłości zaserwuje nam Marvel. Charlie Cox nie mógł doczekać się już powrotu do roli Daredevila, więc miło było zobaczyć go na ekranie choć przez chwilę. I jeszcze bardziej zwiększa to apetyt na czwarty sezon „Daredevila”, który jeszcze w tym roku.
Sceny akcji w „Echo” to prawdziwy majstersztyk. Takich ujęć ze świetnie dopasowanym dźwiękiem i montażem, nie znajdziemy w żadnym innym filmie i serialu MCU.
Echo to nie Loki
„Echo” to serial pięknie nakręcony i niemęczący, ale… na swój sposób niepotrzebny. Gdyby historię Mayi Lopez wpleść np. w czwarty sezon „Daredevila” lub też zamknąć w dwugodzinnym filmie, widz niczego by nie stracił.
Echo mogłaby się pojawić w nowej odsłonie „Daredevila” jako jedna z głównych postaci, a jej genezę można by zamknąć w całości w jednym odcinku. Skoro odcinek „Hawkeye”, w którym pojawiła się Maya Lopez, miał tytuł „Echo”, to w przypadku „Daredevila” mógłby nazywać się po prostu „Echa”. Fajnie by to ze sobą korespondowało i nie wymagało tworzenia osobnego serialu.
Mimo wielu efektownych scen akcji, niewiele wnoszą one w samą ekspozycję postaci. Przyjemnie się je ogląda, ale nie stoi za nimi jakaś głębsza motywacja. Ot bijatyka dla samej bijatyki, trochę jak w uniwersum Johna Wicka. Nie zrozumcie mnie źle, bardzo lubię kreację Keanu Reevesa, ale uważam, że wszystkie cztery filmy są zlepkiem scen akcji, w których fabuła ma drugorzędne znaczenie.
Szkoda, że twórcy nie pozwalają nam się wsłuchać w wewnętrzny głos Mayi, nie umożliwiają odczytania myśli (à la Dexter Morgan), bo utrudnia to pełne zrozumienie motywacji postaci, która odrzuciła wszystkich wokół siebie.
Chylę czoła przed wysiłkiem, jaki włożyła Alaqua Cox w kręcenie serialu, ale jej postaci brakuje głębi emocjonalnej. Kibicujemy jej, chcemy, by przeżyła, ale gdybyśmy jeszcze wiedzieli, o czym myśli, umocniłoby to więź wytworzoną z widzem.
Ponieważ „Echo” jest luźno powiązana z resztą MCU (takie mają być produkcje sygnowane jako Marvel Spotlight), seria nie jest obciążona całym zamieszaniem z Multiwersum i Kangiem. Nie ma tu ratowania ludzkości, walki o wszechświat czy międzyplanetarnej wojny.
Scena „Echo” jest znacznie bardziej kameralna niż ostatnich seriali Marvela („Loki” i „Tajna inwazja”), ale przez to też łatwiej dać się porwać historii. To jeden z wyjątkowych seriali Marvela w Disney+ i nadzieja na udaną przyszłość. Już nie mogę się doczekać kolejnego sezonu „Daredevila” i wydaje się, że pojawienie się w nim Mayi jest bardziej niż potrzebne.
„Echo” nie jest przełomowym serialem w portfolio Marvela. Nie przekona do komiksowych postaci nieprzekonanych, ale też nikogo nie zrazi. Nie jest żadnym kołem ratunkowym dla MCU i wydaje się, że tylko Doktor Doom może naprawić to, co zepsuł Kang.
Postać Echo w komiksach o przygodach Daredevila odgrywa ważną rolę, więc można się spodziewać, że Maya Lopez pojawi się na ekranie jeszcze nie raz. Ba, pojawiły się sugestie, że może nawet dołączyć do grupy X-Men. Trzymam kciuki, bo takiej bohaterki nie było jeszcze w MCU.
To również warto przeczytać!
- Czy dobre filmy muszą być długie?
- Zack Snyder: wizjoner czy szpaner?
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
- Problemy Majorsa to szansa dla Marvela. Co dalej z MCU?
- Dlaczego tak bardzo fascynują nas mordercy w filmach i serialach?
- „Gen V” to panaceum na przekoloryzowany i nudny MCU
- Niech żyje Król Potworów. Godzilla w życiowej formie
- Quo vadis, MCU? Superbohaterowie na rozdrożu
- „Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.