Niedługo wszyscy będziemy zachwycać się lub hejtować „Megalopolis”, ale Francis Ford Coppola prawdziwe arcydzieło nakręcił 45 lat temu. Mowa o „Czasie Apokalipsy”, który właśnie wrócił na ekrany kin.
To prawie jak historia romantyczna. Coppola poświęcił połowę swojego życia i 120 milionów dolarów z własnej kieszeni, by stworzyć epicki film science fiction, który za chwile pojawi się na naszych kinach. Niezależnie od tego, czy „Megalopolis” okaże się udany, czy nieudany (był pokazywany w Cannes), jego stworzeniem Coppola zamyka pewien etap, realizuje postawiony sobie cel i udowadnia, że w Hollywood nie ma rzeczy niemożliwych.
Pasuje to do reputacji Coppoli jako nieustraszonego awanturnika, który jest gotowy zaryzykować wszystko, przeciwstawić się studiom filmowym, udać się na skraj bankructwa i szaleństwa, aby tylko stworzyć niezapomniane widowisko. Wszystko dla sztuki. Takich twórców filmowych jest dzisiaj coraz mniej, więc Coppolę tym bardziej trzeba szanować.
Ale najsłynniejszy amerykański reżyser o włoskich korzeniach nie musi nikomu niczego udowadniać. On już swoje opus magnum stworzył – i to 45 lat temu. Mowa o „Czasie Apokalipsy”, filmie, który już podczas pierwszego seansu rozbudził we mnie głęboko skrywane obawy i fascynacje, nie pozwalając oderwać mi się od ekranu. Widziałem go kilkanaście razy (różne wersje) i za każdym odkrywam „coś” nowego – podobnie zresztą jestem zauroczony „Jądrem ciemności” Josepha Conrada.
Moim największym strachem jest zrobienie naprawdę gównianego, żenującego, pompatycznego filmu na ważny temat. I właśnie to robię. I stawiam mu czoła. Powiem Wam prosto z… najszczerszej głębi serca, że film nie będzie dobry.
Tak właśnie Francis Ford Coppola opisał swój „Czas Apokalipsy”. Bardziej pomylić się nie mógł.
Błędy uszlachetniają
Trzeba jasno powiedzieć, że już za samo dokończenie „Czasu Apokalipsy” należą się wielkie brawa. Niesprzyjająca pogoda, zły stan zdrowia obsady, fochy gwiazd i niespełnione ambicje Coppoli były dużym problemem, ale finalnie pozwoliły stworzyć jedno z największych dzieł w historii kina.
Pomimo trudności losu, wydaje się, że reżyser ani przez chwilę nie stracił panowania nad sytuacją, chociaż jego szaleństwo i wszechogarniający chaos widać na ekranie. Doskonale pasuje to do przerażającego portretu żołnierza odbywającego podróż w głąb człowieczeństwa.
Po sukcesie „Ojca chrzestnego” i „Ojca chrzestnego II” Coppola był na fali. Mógł dostać zielone światło dla każdego projektu, jaki by wybrał, i zdecydował się na adaptację jednej z najważniejszych nowel XX wieku. Warto wspomnieć, że do przeniesienia dzieła Josepha Conrada na wielki ekran szykował się George Lucas, ale akurat zajął się osobliwą space operą, o której pewnie słyszeliście. Coppola wybrał inne podejście. Nie nakręcił filmu o Wietnamie – sam film był Wietnamem, cytując jego niesławne zdanie z Cannes.
Oczywiście, 536 błędów technicznych w ostatecznej wersji filmu (wg moviemistakes.com) dla niektórych mogą świadczyć o niedoskonałości „Czasu Apokalipsy”, ale dla mnie są jego wielką siłą. Gdy oderwiemy je od szerszego obrazu tego, co film mówi o wojnie w Wietnamie i jak wyraża przerażający koszmar kapitana Willarda, błędy te stanowią fascynujący kontekst opowieści.
Podczas oglądania „Czasu Apokalipsy” halucynacje Willarda nam się udzielają i w pewnym momencie nie jesteśmy pewni, czy to, co oglądamy, jest prawdziwe – możemy więc wybaczyć niektóre z błędów.
Jeżeli błędy ciągłości (kiedy jedno ujęcie nie pasuje do następnego) napędzają twoje niezadowolenie z filmu, to albo jesteś wybitnym krytykiem, albo po prostu mocno cierpisz podczas każdego seansu.
Patrząc na produkt końcowy, nikt nie spodziewał się, że „Czas Apokalipsy” będzie lekką i zwiewną produkcją. Chaos i niekończący się dramat, które nastąpiły w dżunglach Kambodży, świadczą o niespotykanym dotąd poziomie dysfunkcji.
Wszystkie błędy, które znajdziemy w filmie mogą wskazywać na rozdmuchane ego Coppoli i brak pozwolenia dla innych osób, by „poprawiły” jedną z kolejnych wersji filmu. Trzeba też wspomnieć, że Coppola nie miał pomocy od armii Stanów Zjednoczonych, w wyniku czego mógł liczyć tylko na siebie w celu uzyskania autentycznego sprzętu wojskowego.
Światło i mrok
Już od pierwszej sekwencji „Czas Apokalipsy” porywa nas dusznym, gęstym klimatem i oniryczną otoczką. Na ekranie malują się bujne, nieziemskie krajobrazy Wietnamu, oddając surrealistyczną naturę wojny. Operator Vittorio Storaro doskonale wykorzystał światło i cień, malując piękne i przerażające płótno.
Atak helikopterów na wietnamską wioskę, przy dźwiękach słynnego otwarcia trzeciego aktu opery „Pierścień Nibelunga” Richarda Wagnera pt. „Walkiria”, pozostaje jedną z najbardziej wpływowych i niezapomnianych scen w historii kina.
W swojej istocie „Czas Apokalipsy” to fizyczna i metaforyczna podróż w górę rzeki Nung. Kapitan Benjamin Willard, grany przez Martina Sheena, otrzymuje zadanie „zniszczenia z ekstremalną krzywdą” zdegenerowanego pułkownika Waltera E. Kurtza, granego przez genialnego Marlona Brando. Ta wyprawa w górę rzeki staje się zstąpieniem w centrum szaleństwa, co odzwierciedla rozpad zdrowego rozsądku w czasach piekielnej wojny. Owiana mgłą i metaforą rzeka staje się kanałem dla wkroczenie postaci w serce ciemności.
Trzeba zaznaczyć, że postacie w „Czasie Apokalipsy” nie są zwykłymi archetypami; są złożonymi i nawiedzonymi jednostkami zmagającymi się z moralnymi niejednoznacznościami wojny. Kapitan Willard, centralna postać filmu, porusza się po cienkiej granicy między obowiązkiem a moralnością. Występ Martina Sheena to popis siły, uchwytujący wewnętrzny konflikt i stopniowe rozpadanie się człowieka obarczonego okropnościami, których jest świadkiem.
Pułkownik Kurtz, enigmatyczna i ponura postać w sercu narracji, to hipnotyzujący teatr Marlona Brando. Jego filozoficzne monologi na temat absurdu wojny i ciemności w człowieku podnoszą film na poziom filozoficznego dogmatu. Mroczna, niemal mityczna obecność Kurtza unosi się w całym filmie, rzucając psychologiczny cień na narrację.
Dźwięk w „Czasie Apokalipsy” jest równie ważny, co obraz. Warstwa audio filmu, od niepokojącego szumu helikopterów po dysonansowe tony ścieżki dźwiękowej – od rocka po klasyczne kompozycje – tworzy wciągający krajobraz dźwiękowy, który wzmacnia emocjonalny wpływ.
Pionierska praca Waltera Murcha w zakresie montażu i miksu dźwięku przyniosła filmowi Oscara, i słusznie. Szepczące echa dżungli, odległy grzmot artylerii i psychodeliczny rytm „The End” The Doors przyczyniają się do wyjątkowej audiowizualnej mozaiki adaptacji noweli Conrada.
Apokalipsa 45 lat później
„Czas Apokalipsy” nie jest zwykłym filmem wojennym. Obraz ten oferuje nam rozważania na temat szaleństwa inherentnego wojnie i moralnego dylematu, który ona stwarza. Film kwestionuje konwencjonalne pojęcia heroizmu i nikczemności, zacierając granice między zdrowiem psychicznym a szaleństwem. Zestawienie wojskowej biurokracji z anarchią dżungli podkreśla absurdalność konfliktu.
Postać pułkownika Kurtza jest symbolem i uosabia eksplorację moralnej dwuznaczności. Jak sam zauważa:
Horror i moralny terror są twoimi przyjaciółmi; jeśli nie są, to są wrogami, których należy się bać.
Coppola zagłębia się w serce ciemności dżungli i ludzkiej duszy, kwestionując zdrowie psychiczne tych, którzy uczestniczą w brutalności wojny. W kontekście tego, co rozgrywa się dzisiaj w Ukrainie, przekaz „Czasu Apokalipsy” powinien wybrzmieć głośno i dosadnie.
To również warto przeczytać!
- Lubisz kino wojenne? Te 25 filmów zdecydowanie warto zobaczyć
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
- Serialowy „Wiedźmin” skończy się po 5. sezonie. To dobra wiadomość
- Pierwszy sezon „Detektywa” ma 10 lat, ale to wciąż arcydzieło. Jak to możliwe?
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Film świetny, ale do mnie bardziej przemawia Pluton. W mojej ocenie, niekoniecznie trafnej, w Plutonie oddano lepiej proces wchłaniania żołnierzy przez konflikt.