Na Disney+ wylądował najnowszy serial Marvela, czyli „To zawsze Agata”, będący spin-offem ciepło przyjętego „WandaVision”. Po trzech obejrzanych odcinkach zastanawiam się, po co właściwie?
„Doktor Strange” z 2016 r. to moim zdaniem jeden z najlepszych filmów w całym MCU. Mimo drobnych niedociągnięć jest w nim wiele unikatowych scen i uniwersalna historia człowieka poszukującego nowej drogi w życiu. Z drugiej strony, kontynuacja z 2022 r., czyli „Doktor Strange w multiwersum obłędu” to jedna z najsłabszych pozycji – taka, której równie dobrze mogłoby nie być. I to by było na tyle, jeżeli chodzi o tematy związane z magią w MCU.
Gdzieś pomiędzy jest jeszcze „WandaVision”, czyli bardzo ciekawie zrealizowany i opowiedziany serial o Szkarłatnej Wiedźmie, która próbuje ukryć swoją prawdziwą naturę w miasteczku Westview. I to właśnie w nim po raz pierwszy mieliśmy okazję poznać Agathę Harkness, graną przez kradnącą każdą scenę Kathryn Hahn.
Mimo iż nie była ona postacią pierwszoplanową, to zyskała sympatię widzów, więc naturalnym ruchem było dać jej swój własny serial, czego efektem jest właśnie „To zawsze Agata”. Jak wyszło?
To właśnie niepotrzebny serial
Kiedy w 2021 r. Jac Schaeffer podpisała kontrakt z Marvel Studios na stworzenie serialu na potrzebę Disney+, szybko stało się jasne, że jej projekt będzie skupiał się wokół Agathy Harkness, „wścibskiej sąsiadki” z „WandaVision”. Wkrótce ogłoszono, że będzie on wchodził w skład V Fazy MCU i stanowił część tzw. Sagi Multiwersum.
Chaosu wokół serialu było sporo, ale jego powstanie nigdy nie było zagrożone. Kilkukrotnie zmieniano tytuł produkcji, z „Agatha: House of Harkness” na „Agatha: Coven of Chaos”, „Darkhold Diares”, „Agatha”, by ostatecznie pozostać przy obecnym „Agatha All Along”.
Całe zamieszanie wokół „To zawsze Agata” podobno było tylko chwytem marketingowym, który miał przyciągnąć uwagę widzów i pokazać chaotyczną naturę samej wiedźmy. Kiedy okazało się, że w obsadzie pojawi się Aubrey Plaza, publika oszalała, jakby nikt niczego więcej nie potrzebował. A przecież potrzebna była jeszcze dobra historia, a z tym od początku czułem, że będzie problem.
Do serialu „To zawsze Agata” byłem trochę uprzedzony, bo nie widziałem tu przestrzeni na ciekawą historię z magią w tle, z majaczącym w tle duchem Szkarłatnej Wiedźmy. Miałem wrażenie, że twórcom zależy na wypuszczenie czegokolwiek, byle pokrywało się z gorącym (szczególnie w USA) okresem Halloween.
I mimo iż pierwszy odcinek nowego serialu Disney+ był obiecujący, bo sugerował, że nie będziemy mieli typowej czarnej komedii z sabatem wiedźm na pierwszym planie, o tyle epizody dwa i trzy skutecznie mnie z tego poczucia wyrwały.
Zawiązanie fabuły w „Agacie” może być niejasne dla osób nieznajomionych z MCU, a już na pewno dla tych, które nie oglądały „WandaVision”. Oto mamy bowiem jakąś kobietę, która szybko okazuje się być pozbawioną mocy wiedźmą. Ktoś, kto nie oglądał „WandaVision” nie ma pojęcia, kto ten czar na Agathę rzucił i dlaczego powinna ona za wszelką cenę trzymać się z dala od czarnej magii.
I byłoby spoko, gdyby ta ułuda trwała dłużej niż 20-25 minut. Gdyby serial toczył się dwutorowo – z jednej strony Agatha detektyw rozwiązująca trudną sprawę, a z drugiej stopniowo odkrywająca jej skryte moce, byłoby ciekawiej i naturalniej dla samej serii. A tutaj „zrzucenie masek” następuje już w finale pierwszego odcinka, co też jasno pokazuje, w jakim kierunku dalej zmierzać będzie serial.
Dwa kolejne odcinki „Agaty” to już zupełnie inny klimat, przesycony magią, a właściwie rozmowami o niej i spotkaniem wiedźm z „nieaktywnymi” mocami. Wszystko to jest dla mnie jakieś takie zbyt naiwne, dziecinne, teatralne i pozbawione głębszego sensu, a jedynie Kathryn Hahn powstrzymywała mnie przed zaśnięciem. Może po obejrzeniu pełnego sezonu to odszczekam, a może po prostu jestem za stary na takie seriale, ale „To wszystko Agata” nie podoba mi się.
Marvel Studios ma kryzys tożsamości
To dobry moment, by zastanowić się nad obecną kondycją MCU. Mówiąc wprost: jest źle, a produkcje takie, jak „To wszystko Agata” nie pomogą przyciągnąć straconych wcześniej widzów.
Nie ma tu tego „pierwiastka komiksowości”, który pokochaliśmy w „Iron Manie”, „Avengers” czy „Strażnikach Galaktyki”. Jest historia o ex-czarownicy i nastolatku niewiadomego pochodzenia (sic!), który chce przejść słynną Drogę Wiedźm. Nie jest to raczej coś, co odmieni całe uniwersum Marvela, a o Agacie w towarzystwie innych superbohaterów szybko się zapomni.
Moim zdaniem, istnieje pewien poziom krytycznego wyczerpania MCU – zarówno pod kątem pomysłów na historie, jak i zainteresowania konkretnymi filmami/serialami przez widzów. O ile czasami da się zatuszować zły film, np. „Marvels” mógł podobać się ludziom w konkretnym wieku (np. nastolatkom), a „Czarna Pantera: Wakanda w moim sercu” miała swoje mocne momenty dzięki obecności Namora, o tyle, gdy serial jest zły, to nie przypudrujemy tego.
Kiedy zobaczyłem zwiastun „Tajnej inwazji” byłem wniebowzięty, bo znając tę historię z komiksów, miałem nadzieję, że to może być jeden z najlepszych seriali MCU. Wyszło zupełnie odwrotnie i „Tajną inwazję” chyba można uznać za plamę na honorze Samuela L. Jacksona (pomimo niezłego pilota). Podobnie było, gdy czekałem na „Echo” i rozczarowałem się trochę mniej, dzięki świetnemu cameo Kingpina, ale także ta historia nie spełniła oczekiwań większości widzów.
Na „Agatę” nie czekałem i po trzech odcinkach już wiem, że nie będę wymieniał tego serialu na równi z „Lokim” czy „Daredevilem”. O Agacie Harkness szybko zapomnę, wypatrując z nadzieją nadejścia 2025 r., kiedy to pojawi się „Kapitan Ameryka: Nowy wspaniały świat” i „Thunderbolts*” – filmy, które mogą wprowadzić MCU na „właściwe tory”.
Wolę jednak nie robić sobie nadziei, mimo że na podstawie zwiastunów, filmy te zapowiadają się znakomicie. Nowy „Kapitan” ma szansę być historią szpiegowską w stylu „Zimowego Żołnierza”, który jest jednym z moich ulubionych filmów MCU, a „Thunderbolts*” mogą być takim marvelowym „Legionem samobójców”, z wreszcie ważną rolą Bucky’ego Barnesa. Ale zwiastuny już niejednego zwiodły na manowce (w tym piszącego), więc lepiej wstrzymać konie.
Wciąż jednak zastanawia mnie, dla kogo jest serial „To wszystko Agata”? Najbardziej oczywistą odpowiedzią byłoby, że dla młodego pokolenia widzów, które ja nie do końca rozumiem, ale im podobał się film „Marvels”.
Z drugiej strony jednak wspomniane nadchodzące filmy MCU, a także „Fantastyczna Czwórka”, a już na pewno kolejni „Avengers” z Robertem Downeyem Jr. w roli Dr Dooma, to ukłon w stronę starszego widza, który filmy o superbohaterach ogląda od 2008 r. (wtedy powstał „Iron Man”), a może nawet i dłużej.
Trochę wygląda to tak, jakby Disney był na rozdrożu i chciał za wszelką cenę zadowolić „każdego”. Młodego, starego, wymagającego, nieznającego komiksów, a najlepiej obie płcie tak samo. Ale nie czarujmy się – komiksy, choć są świetnym sposobem opowiadania historii, nie są dla każdego.
Jeżeli ktoś nie lubi graficznych opowieści, nie przekona go „tania” filmowa adaptacja komiksu, podobnie jak niektórzy nigdy nie polubią audiobooków. W kinie nie da się zadowolić każdego, a wszelkie próby to strata czasu.
Wierzę, że Disney odnajdzie właściwe podejście do Marvel Studios i że jeszcze dostaniemy widowiska pokroju „Avengers: Koniec gry”. Dom Pomysłów, jak często nazywany jest Marvel, ma w swojej papierowej ofercie mnóstwo wybitnych historii, które aż proszą się, by przenieść je na ekran (mały czy duży) – trzeba tylko wybrać te właściwe.
To również warto przeczytać!
- Pingwin wcale nie potrzebuje Batmana. Ten serial to prawdziwa perełka
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
- Czy Robert Downey Jr. (znowu) uratuje MCU?
- „Ród Smoka” nigdy nie będzie „Grą o tron”, ale i tak warto go oglądać
- „Fallout” to majstersztyk. Ten serial można polecić każdemu!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz