„Joker: Folie à Deux” to głośna kontynuacja hitu z 2019 r. Wydawało się, że sparowanie Joaquina Phoenixa z Lady Gagą, to genialne posunięcie, które znowu porwie widzów. Ale okazało się, że „Joker” był jedyny w swoim rodzaju i sequel mu niepotrzebny. Film, który właśnie można oglądać w kinach, to porażka – zarówno artystyczna, jak i kasowa. Nic dwa razy się nie zdarza.
Pięć lat temu film „Joker” Todda Phillipsa narobił sporo szumu. Zdobył Złotego Lwa na Festiwalu Filmowym w Wenecji, a później 11 nominacji do Oscarów, w tym za najlepszy film, a Joaquin Phoenix triumfował w kategorii najlepszego aktora za rolę niespełnionego komika standu-upowego, który okazuje się psychopatą. Film stał się przedmiotem gorących dyskusji ze względu na trudne pytania, które stawiał, ale także i załamywania rąk na spłycenie przekazu.
Czy portret komiksowego złoczyńcy jako samotnej, niezrozumiałej ofiary złego traktowania przez niejasno zdefiniowane „społeczeństwo” zainspiruje jego naśladowców do aktów chaosu? Joker balansował na granicy krytyki przemocy incelów i bycia dla niej reklamą, przyciągając do kin prawdziwe tłumy, gdzie zarobił ponad miliard dolarów, bijąc rekord wszech czasów dla filmu z kategorią wiekową R (18+).
Wydawało się więc, ze sequel, który skręca w nietypowym, musicalowym kierunku, to dobry pomysł, który rozpali w widzach te same emocje, co w 2019 r. Zwłaszcza, gdy do psychicznie niestabilnego Arthura Flecka dodamy uwielbianą przez fanów Harley Quinn, ale nie w wykonaniu zmysłowej Margot Robbie, ale pięknie śpiewającej Lady Gagi.
Niestety, nie udało się, a „Joker: Folie à Deux” to po prostu zły film. Zbyt długi, zbyt poważny i zdecydowanie bezwładny w swoim przekazie, którego nawet nie jest w stanie uratować tak znakomity duet aktorski jak Phoenix-Gaga. Todd Phillips odważył się zrobić coś „innego”, nie powtarzając sprawdzonych schematów, za co należą mu się wielkie brawa. Ale najzwyczajniej w świecie to nie wyszło, a dla wielu fanów komiksów sequel „Jokera” może być prawdziwym liściem w twarz.
Czym jest folie à deux?
Na początek odrobina teorii, bo może nie każdy o tym wie, ale tytuł sequela „Jokera” nie jest przypadkowy. Folie à deux, czyli tzw. „obłęd udzielony” (lub „dzielone szaleństwo”), to rzadkie zaburzenie psychiczne, w którym dwie osoby dzielą te same urojenia. Zwykle dotyczy to pary bliskich osób, takich jak rodzeństwo, małżonkowie lub współlokatorzy, gdzie jedna osoba (tzw. inicjator) doświadcza pierwotnego urojenia, a druga osoba przejmuje je poprzez bliski kontakt emocjonalny.
Zjawisko to może dotyczyć większej liczby osób (wtedy mówimy o folie à trois lub nawet więcej), ale najczęściej obejmuje dwie jednostki. Urojenia mogą dotyczyć dowolnej tematyki, często koncentrują się na paranoicznych przekonaniach lub złudzeniach prześladowczych.
Rozdzielenie osób, które doświadczają folie à deux, zazwyczaj prowadzi do ustąpienia objawów u osoby, która była pod wpływem urojenia. Inicjator może jednak nadal doświadczać zaburzeń psychotycznych i wymagać terapii, w tym farmakologicznej i psychologicznej. To zaburzenie jest niezwykle rzadkie i wymaga dokładnej diagnozy, często wiążącej się z obserwacją dynamiki relacji między dotkniętymi osobami.
Mimo, iż nie jestem psychologiem, to z folie à deux zetknąłem się już wcześniej. Taki sam tytuł ma bowiem jeden z odcinków 5. sezonu serialu „Z Archiwum X”, który w znakomity sposób koncentruje się na temacie szaleństwa i paranoi.
Opowiada on historię Gary’ego Lamberta, który pracuje w firmie telemarketingowej i jest przekonany, że jego szef, Greg Pincus, jest w rzeczywistości potworem zamieniającym ludzi w „zombie”. Gary wierzy, że jego współpracownicy są opętani, a on sam jest jedyną osobą, która widzi prawdziwą naturę potwora – sytuacja przypomina klasyczne folie à deux.
Jest to jeden z najlepszych odcinków w całym serialu, który zgłębia temat szaleństwa i tego, jak łatwo można ulec czyimś urojonym przekonaniom. Tak samo, jak obserwujemy to w sequelu „Jokera”.
Dwa razy więcej szaleństwa…
„Joker: Folie à Deux” to bonus, którego nikt nie chciał; dodatkowy odcinek serialu, w którym wydarzenia z pierwszego „Jokera” są ponownie rozpatrywane przed ławą przysięgłych i opinią publiczną.
Uwięziony w Arkham Arthur Fleck jest teraz ponurym więźniem, który nie potrafi nawet wymyślić żartu dla strażnika. Jedyną odskocznią, która przerywa monotonię jego dnia – spędzonego w izolatce, z której wychodzi, aby opróżnić swój pojemnik na mocz i pokręcić się po podwórku – są wizyty jego prawniczki Maryanne Stewart.
Jej planem obrony jest argumentowanie, że Arthur był z natury „rozbity” przez traumę z dzieciństwa i że Joker jest odrębną osobowością, nad którą ma niewielką kontrolę. Arthur najwyraźniej w to nie wierzy, ale wydaje się niezainteresowany swoim losem i dlatego zgadza się z jej planem.
Pewnego dnia Arthur dostrzega Lee Quinzel, czyli Harley Quinn, śpiewającą na zajęciach muzycznych o minimalnym poziomie bezpieczeństwa. Gdy tylko ich oczy się spotykają, Arthur wraca do życia, a jego odrodzenie trwa, gdy Jackie (bez żadnego powodu) zapisuje go na te warsztaty. Tak tworzy się niesamowita para – ona w nim fanatycznie zauroczona, a on zachwycony uwagą, jaką mu poświęca. Niestety, Gaga i Phoenix nie wywołują wielu iskier, niezależnie od tego, czy oglądają film ze współwięźniami, czy śpiewają, by wyrazić swoje uczucia.
Dla mnie drugi „Joker” to sequel niepotrzebny, który jest tak naprawdę 140-minutowym przeżywaniem dobrze znanych wydarzeń, a większość scen rozgrywa się w umyśle psychopatycznego Arthura. Byłoby to nawet ciekawe, gdybyśmy mówili o odcinku serialu lub oryginalnej historii, która nie opowiada o jednym z najbardziej rozpoznawalnych czarnych charakterów w historii popkultury, w którego Phoenix wcielił się znakomicie.
Pierwszy „Joker” miał w sobie ten autodestrukcyjny pierwiastek szaleństwa, a widz śledził, jak z minuty na minutę Arthur zbliża się do najgorszego. W sequelu akcja nie prowadzi donikąd, a podczas seansu nie czujemy podobnego emocjonalnego napięcia.
…w którym nie ma metody
„Joker: Folie à Deux” nie jest pierwszym musicalem, który przedstawia ideę sekwencji piosenek i tańca jako emanacji urojeniowego umysłu. Scena po scenie, często z przerwą na dialog pomiędzy, Lee, Arthur lub oboje razem kierują się w stronę emocjonalnego katharsis, napędzaną przez jakąś wersję znanego przeboju. Czasami wkraczają niewidzialne orkiestry smyczkowe, ale postacie drugoplanowe nigdy nie dołączają, więc mamy tu typowe „just the two of us”.
Poza nielicznymi wyjątkami (jak cover „That’s Life”, który jest odtwarzany pod napisami końcowymi), większość wokalnych występów w „Folie à Deux” jest mało imponująca pod względem wirtuozerii. Piosenki są chrapliwe, szorstkie, a w przypadku Phoenixa często śpiewane półgłosem, bardziej pasujące na wieczorne karaoke niż na scenę na Broadwayu.
Jest w tym zabiegu jakiś sens, o czym wielokrotnie Gaga wspominała w wywiadach. Ani jej postać, ani Fleck, nie są profesjonalnymi artystami, więc dlaczego mieliby śpiewać z takim rozmachem? To rozsądny argument, ale z drugiej strony przypomnijmy, że wiele piosenek jest odtwarzanych w umyśle psychopaty, więc równie dobrze mogłyby być śpiewane przez Plácido Domingo. Dlatego właśnie „Joker: Folie à Deux” to bardzo słaby musical per se, który nie umywa się do „Les Misérables: Nędzników” Toma Hoopera.
Poza budowaniem wewnętrznych emocji do tego stopnia, że muszą wyrażać się w piosence w „Folie à Deux” dzieje się niewiele. Film jest po prostu nudny. Arthur zostaje uznany za zdolnego do stawienia się przed sądem, idzie do sądu i każdej nocy okrutni strażnicy prowadzą go z powrotem do ponurej celi.
Kilka znanych postaci z pierwszego Jokera, w tym Zazie Beetz jako była sąsiadka Arthura, pojawia się, aby stanąć na mównicy, a w pewnym momencie przerażający akt przemocy przerywa postępowanie. Ale postęp historii jest tak minimalny i tak przerwany długimi fragmentami muzycznego zastoju, że ledwie przypomina to film, a już tym bardziej o tak mrocznym i brutalnym człowieku, jakim jest Joker.
Sequel niepotrzebny czy pstryczek w nos widzów?
Phillips pogrywa z oczekiwaniami gatunkowymi widzów już od pierwszej minuty filmu. Pierwszym, co widzimy po starym logo WB, jest krótka kreskówka zatytułowana „Me and My Shadow”, animowana przez filmowca Triplets of Belleville, Sylvaina Chometa, w stylu przypominającym klasyczne Looney Tunes. W niej cień Arthura wyłania się z jego ciała, by popełniać przestępstwa, za które obwinia się prawdziwego mężczyznę.
Fabuła kreskówki jest dosłownym ujęciem obrony, której jego współczująca prawniczka użyje później w sądzie: Arthur jest ofiarą zaburzenia dysocjacyjnego tożsamości, byłym maltretowanym dzieckiem, które wymyśliło postać Jokera, by dać upust swojej w inny sposób niedostępnej złości.
Nie jest jasne, czy film chce, abyśmy zgodzili się z jej oceną, czy z oceną zastępcy prokuratora okręgowego Gotham Harveya Denta, który uważa, że Arthur jest po prostu socjopatą udającym chorobę psychiczną, aby uniknąć konsekwencji, na które zasługuje.
„Folie à Deux” nie spodoba się prawdziwym fanom Jokera, którzy prawdopodobnie wyjdą z kina drapiąc się po głowie nad sequelem o komiksowym superzłoczyńcy, który nie zawiera żadnych scen walki. Jest tu tylko jeden pościg samochodowy, który kończy się mniej więcej minutę po rozpoczęciu i jeden moment, który można by zakwalifikować jako „trzymający w napięciu”.
Pytanie brzmi: po co powstał ten film? Czy wszystko, co oglądamy na ekranie nie dzieje się naprawdę, a w głowach Arthura i Lee? To za mało, by zasłużyć na nasze zainteresowanie.
Co więcej, cały ten czas spędzony w psychikach dwóch głęboko zaburzonych postaci daje nam niewielki wgląd w ich motywacje. Żałosny Arthur Fleck pozostaje żałosnym, niespełnionym komikiem, podczas gdy Lee Gagi jest tak niedopracowana, że do końca nie jesteśmy pewni, czy jest wrażliwą fangirl czy bezduszną femme fatale.
Jeśli jest, jak głosi tekst piosenki „That’s Entertainment”, „klaunem ze spadającymi spodniami”, czy to czyni ją po prostu „spódnicą, która go brudzi”? Sprawianie, że postać Gagi jest niewiele więcej niż lustrem, które odbija Jokera z powrotem do niego samego (na przemian w sposób pochlebny i niepochlebny), jest marnotrawstwem umiejętności artystki, która wypełnia stadiony na swoich koncertach.
Nie zdradzając zakończenia, można śmiało powiedzieć, że Phillips wydaje się wykluczać prawdopodobieństwo, że ktokolwiek będzie chciał więcej Jokera. Mimo wszystkich niedociągnięć, pierwszy „Joker” pulsował szaloną zmiennością. Dlatego przygnębiające jest odkrycie, że pomimo bycia musicalem z Lady Gagą w roli głównej, „Joker: Folie à Deux” tłumi wszelkie emocjonalne eksplozje, oferując jedynie ponury dramat sądowy i piosenki odtwarzane „na odwal”. Kolejnego „Jokera” już nie chcę. No chyba, że będzie westernem.
To również warto przeczytać!
- Pingwin wcale nie potrzebuje Batmana. Ten serial to prawdziwa perełka
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
- Czy Robert Downey Jr. (znowu) uratuje MCU?
- „Ród Smoka” nigdy nie będzie „Grą o tron”, ale i tak warto go oglądać
- „Fallout” to majstersztyk. Ten serial można polecić każdemu!
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz