W 2024 r. mogliśmy oglądać całkiem sporo naprawdę dobrych seriali, ale jeden z nich wybił się przed szereg. To „Pingwin” z genialną kreacją Colina Farrella, który jest doskonałym dopełnieniem „Batmana” Matta Reevesa.
Na telewizyjnej mapie 2024 roku „Pingwin” wyrósł jak majestatyczny drapacz chmur w mrocznej panoramie Gotham – nie sposób go przeoczyć. Produkcja Max, będąca spin-offem „Batmana” Matta Reevesa z 2022 roku, zachwyca widzów i krytyków na wielu poziomach. Zaskakuje nie tylko klimatem czy brutalną, lecz przemyślaną fabułą, ale przede wszystkim kreacją Colina Farrella, który w roli Oswalda Cobblepota osiągnął aktorski szczyt.
„Pingwin” to opowieść o potędze, zemście i samotności – historia gangstera, który bardziej niż „czarnym charakterem” staje się tragicznym symbolem naszych czasów. Dla mnie to najlepszy serial 2024 roku.
Spis treści
Ciemność Gotham i jej nowe wcielenie
Zacznijmy od fundamentów: „Pingwin” kontynuuje ponure dziedzictwo „Batmana” Reevesa, którego wizualna i narracyjna estetyka wyznaczyła nowy kierunek dla filmowych adaptacji DC. Świat Gotham w rękach Reevesa i twórców serialu to mroczna, lepka od deszczu i brudu przestrzeń, w której nawet najjaśniejsze momenty zdają się być podszyte cieniem. Jest tu coś z „Chinatown” Polańskiego, coś z noir rodem z „Ojca chrzestnego” Coppoli i oczywiście dużo z „Rodziny Soprano”.
Jednak tym razem na pierwszy plan nie wychodzi Bruce Wayne, a człowiek, który pragnie wykorzystać chaos, by sięgnąć po władzę. Serial rozgrywa się bezpośrednio po wydarzeniach z „Batmana”, kiedy Gotham zmaga się z powodzią i pozostawioną pustką w hierarchii przestępczej.
Władza jest w zawieszeniu, miasto jest ranne, a Oswald Cobblepot, który w filmie był jeszcze drugoligowym graczem, widzi swoją szansę. Jak na szekspirowskiego bohatera przystało – pragnie więcej. Z determinacją, która przywodzi na myśl Waltera White’a z „Breaking Bad” lub Tommy’ego Shelby’ego z „Peaky Blinders”, zaczyna marsz ku szczytom mafijnego imperium.
Pingwin, który nie potrzebuje skrzydeł
Gdy ogłoszono, że Colin Farrell zagra Pingwina w „Batmanie”, Internet był pełen sceptyków. Dziś nikt nie ma wątpliwości, że Farrell stworzył jedną z najbardziej fascynujących kreacji komiksowych złoczyńców w historii kina i telewizji.
W „Pingwinie” ta rola osiąga pełnię – Colin nie gra Cobblepota, on NIM jest. Zasługa charakteryzacji jest ogromna: aktor znika pod warstwą lateksu, blizn i makijażu, ale to w jego oczach, ruchach i głosie drzemie prawdziwa siła postaci.
Farrell buduje Pingwina jako kogoś więcej niż groteskowego gangstera znanego z wcześniejszych ekranizacji. To postać pełna sprzeczności – brutalny, lecz wrażliwy, przebiegły, lecz zaskakująco lojalny. Jego transformacja jest organiczna i niepokojąca.
Na tle innych wielkich mafijnych kreacji, jak Tony Soprano czy Vito Corleone, Pingwin Farrella jawi się jako symbol outsidera, który za wszelką cenę pragnie sięgnąć po to, co „mu się należy”. Jego okaleczone ciało i maniery stają się metaforą świata, który go stworzył – skorumpowanego, pełnego hipokryzji i przemocy.
Gotham jako odbicie współczesnego świata
Co sprawia, że „Pingwin” tak mocno rezonuje z widzami? Gotham, mimo że jest fikcyjnym miastem, stanowi krzywe zwierciadło naszych realiów. Podobnie jak w „Batmanie” Reevesa, twórcy serialu zadają pytania o moralność, sprawiedliwość i cenę, jaką trzeba zapłacić za władzę. Czy można osiągnąć sukces w systemie, który sam jest skorumpowany? Czy przemoc można usprawiedliwić, jeśli prowadzi do czegoś „większego”?
Finał sezonu – bez zdradzania szczegółów – jest jak cios w żołądek. To nie tylko spektakularne zwieńczenie opowieści o Cobblepocie, ale też przypowieść o etycznych wyborach i samotności władzy. Twórcy stawiają widza przed dylematem: czy mamy kibicować Oswaldowi, czy go potępiać? To pytanie, które przywodzi na myśl najlepsze serialowe antybohaterów ostatnich lat.
Pingwin jak nowy Makbet
„Pingwin” nie istnieje w próżni. Jest kolejnym krokiem w dekonstrukcji komiksowych adaptacji, które przestały być jedynie rozrywkowym widowiskiem, a stały się pełnoprawnym, głębokim gatunkiem. Podobnie jak „Joker” Todda Phillipsa, tak i „Pingwin” traktuje swoją postać z powagą godną tragedii. To opowieść o złoczyńcy, który jest jednocześnie ofiarą swojego świata – człowiekiem, którego moralność została zgnieciona przez system.
Finał „Pingwina” to moment, który pozostawia widza z pytaniami. Serial balansuje na granicy moralnych szarości – Cobblepot jest jednocześnie katem i ofiarą, człowiekiem, który nie miał wyboru, ale też kimś, kto świadomie przekroczył granice. To właśnie ta wielowymiarowość sprawia, że „Pingwin” jest czymś więcej niż kolejnym gangsterskim dramatem. Jest historią o ludzkiej naturze, ambicji i pustce, którą wypełnia władza.
W 2024 roku mało który serial osiągnął taką intensywność, głębię i popkulturowe znaczenie jak „Pingwin”. To produkcja, która wpisuje się w wielką historię telewizji jako dzieło odważne, poruszające i niezwykle aktualne. Colin Farrell i twórcy serialu stworzyli coś, co można śmiało nazwać arcydziełem telewizyjnej narracji – dziełem, które zapamiętamy na lata.
To również warto przeczytać!
- ManiaKalny film 2024 roku: „Dziki robot”
- Biegaj Tom nawet do setki, ale czasu nie oszukasz. Koniec serii „Mission: Impossible”
- Studio A24. Każda produkcja to złoto?
- Ostatni krzyk Koloseum. „Gladiator 2” w cieniu oryginału
- „Megalopolis”, czyli gigant na glinianych nogach i koszmar dla widza
- „Joker: Folie à Deux” to cios dla fanów komiksów. Szaleństwo we dwoje się nie udało
- „The Boys” wciąż w formie, ale cieszę się, że ten serial się kończy
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Dodaj komentarz