David Lynch, reżyser, który uczynił z absurdu piękno, a z koszmarów sztukę, odszedł. To wiadomość, która zatrzymuje czas i zmusza nas do spojrzenia w mrok – bo właśnie tam Lynch znajdował światło.
David Lynch nie żyje. Ta wiadomość wywołuje dziwną ciszę, jakby coś w samym wszechświecie się zatrzymało. Nie sposób nie pomyśleć o jednej z jego najbardziej pamiętnych sentencji: „Czas ma swoje tajemnice” (Twin Peaks). Lynch przez całe życie próbował te tajemnice zgłębiać, przekraczając granice zrozumiałego, komfortowego, oczywistego.
Był reżyserem, ale i poetą obrazu, człowiekiem, który widział więcej niż większość z nas. Kino Lyncha jest pełne niedopowiedzeń, które nie mają frustrować, lecz uczyć nas akceptować to, co niepoznane.
„Zawsze istnieje miejsce, którego nie widzimy” – mówił Agent Cooper w „Twin Peaks”. Lynch nieustannie zapraszał nas do tego miejsca: do świata, gdzie sny mieszają się z rzeczywistością, a mrok nie jest tylko przeciwieństwem światła, lecz jego nieodłączną częścią.
Styl Lyncha to surrealizm podszyty niepokojem, a jednocześnie zdolny wydobywać piękno z najprostszych rzeczy. Każdy, kto widział „Blue Velvet”, pamięta scenę z Deanem Stockwellem śpiewającym „In Dreams” Roya Orbisona – chwila absurdalna, ale poruszająca, jakbyśmy zaglądali w samą esencję człowieczeństwa.
W jego dziełach drzemie filozofia snów. „Sny to piękne historie. Rzeczy, których nigdy nie rozgryziemy” – mówił. Właśnie te historie stały się fundamentem jego twórczości, od debiutanckiej „Głowy do wycierania”, aż po wielki finał w trzecim sezonie „Twin Peaks”.
W 1990 roku telewizja zmieniła się na zawsze. „Miasteczko Twin Peaks”, z pozoru kryminał o śmierci Laury Palmer, szybko przerodził się w surrealistyczną medytację nad dobrem, złem i tajemnicą ludzkiej natury.
„Sowy nie są tym, czym się wydają” – to jedno z najbardziej pamiętnych zdań w historii seriali, a jednocześnie esencja Lyncha. Świat Twin Peaks to miejsce, gdzie pod powierzchnią idyllicznej codzienności kryją się demony – dosłowne i metaforyczne.
Sezon trzeci, który powrócił po 25 latach, jest arcydziełem, które wyprzedziło swoje czasy. „Gdzieś w przyszłości świat i czas są jednym” – mówił duch Ramienia, a te słowa można uznać nie tylko za motto serialu, ale całej twórczości Lyncha. Jego wizja czasu była zakrzywiona, nielinearna, przypominająca naszą własną podróż przez wspomnienia i marzenia.
Mam poczucie, że David Lynch odszedł jako twórca spełniony – człowiek, który miał odwagę nie tylko marzyć, ale i przekładać te marzenia na język sztuki. Jego powrót do Twin Peaks w 2017 roku to nie tylko zamknięcie pewnego rozdziału, ale przede wszystkim perfekcyjne dopełnienie całej twórczości.
Jako artysta Lynch pokazał, że czas może być nieskończoną pętlą, że pytania są cenniejsze niż odpowiedzi, a obrazy mogą mówić więcej niż tysiąc słów. Być może właśnie dlatego ten serial jest jego opus magnum – nie tylko zakończeniem, ale i kulminacją podróży, którą odbył jako twórca. W każdym kadrze „The Return” (podtytuł trzeciego sezonu „Twin Peaks”) widać artystę, który osiągnął to, czego szukał przez całe życie: idealną formę wyrażenia nieuchwytnego.
David Lynch nie był tylko reżyserem. Był malarzem, muzykiem, filozofem. Jego wpływ na popkulturę jest nieoceniony. Czy „Fargo”, „Lost” czy „Stranger Things” wyglądałyby tak samo, gdyby nie Lynch? Czy muzyka Trenta Reznora albo teledyski Björk byłyby takie same bez jego wizji?
Sam Lynch mawiał, że „piękno rodzi się z chaosu”. W czasach, gdy kino coraz bardziej ucieka w formuły i schematy, jego dzieła przypominają nam, że sztuka powinna być przede wszystkim osobista, niepokorna, szczera. Lynch odszedł, ale jego wizje będą trwać. Filmy, seriale, obrazy, muzyka – wszystko to jest jak mapa prowadząca w miejsca, których sami nie odważylibyśmy się odkrywać. Być może właśnie do onirycznego miasteczka Twin Peaks…
„Chodź, będziemy śnić razem” – powiedziała kiedyś Laura Palmer do Dale’a Coopera. David Lynch zaprosił nas do tego snu, a teraz porzucił, byśmy śnili dalej sami. I może właśnie na tym polega jego geniusz – na pozostawieniu przestrzeni dla naszej wyobraźni, dla pytań, na które nigdy nie znajdziemy odpowiedzi.
„Jesteśmy jak śniący, który śni i żyje w swoim śnie” – mówi Monica Belucci do Gordona Cole’a w jego śnie. Śniący odszedł, ale sen trwa dalej, a w ciszy wciąż rozbrzmiewa echo jego wizji.
Żegnaj, Mistrzu.
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.
Netflix to niekwestionowany lider serwisów VOD, ale czasami premier jest tam tak wiele, że właściwie…
Co obejrzeć w Max? Jakie filmy i seriale warto obejrzeć? Sprawdź nasz aktualny przegląd nowości…
To obecnie jedna z najlepszych okazji na zakup konsoli PlayStation 5. Podpowiadam gdzie znajdziesz to…
Co nowego obejrzeć na SkyShowtime? Jakie filmy i seriale warto znać? Sprawdź nasz aktualny przegląd…
Jakie filmy i seriale oglądać w Prime Video? Z naszym przeglądem nie przegapisz żadnej ważnej…
Niewykluczone, że zostały już tylko dwa dni do końca działania Tik Toka w jednym z…