Sonos wprowadził multiroom i inteligentne głośniki na najwyższy poziom wykonania i najprostszej obsługi: sprawdzamy, jak w trakcie dwóch miesięcy użytkowania sprawowało się kombo One + One w trybie stereo w jednym pokoju oraz Play:5 jako wyposażenie drugiego. Jak gra Sonos i czy pobije serca fanów klasycznego stereo?
Sonos nieprzypadkowo wpadł w moje ręce: kiedy usłyszałem o możliwości sprawdzenia na własne uszy, co potrafi ten sprzęt, nie zastanawiałem się ani chwili. Dziś, po blisko dwóch miesiącach z systemem, z żalem odsyłam go do kolejnych redakcji, ale dowiedziałem się wielu rzeczy:
- wiem już, którą parę bym wybrał mając do dyspozycji Sonos One vs. Sonos Play:5;
- przekonałem się, że tradycyjne hi-fi jeszcze przez długi czas będzie brzmiało lepiej niż autonomiczne głośniki;
- sprawdziłem, jak wygląda sterowanie poprzez aplikację i jak wypada na tle taniutkiej konkurencji w rodzaju RPi czy Google Chromecast Audio;
- przekonałem się, że cena idzie w parze z jakością wykonania i designem;
- zweryfikowałem swoje podejście w kwestii multiroom? a komu to potrzebne?
Jak widzicie, nie będzie cukierkowo – ale dociekliwy może zapytać, skąd zatem tęsknota za odsyłanym sprzętem. Odpowiedź jest banalna: Sonos przyzwyczaił mnie do multiroomu, bezbłędnej i błyskawicznej obsługi oraz sensownego brzmienia ze sparowanej stereofonicznie pary One.
Wracając do meritum tej części tekstu: na co dzień korzystam sporo z Raspberry Pi 3 z chińskim DACem i wgranym Volumio, jednak coraz częściej porzucam to kombo na rzecz … Chromecasta Audio. Oczywiście mam napady na tradycyjny odsłuch CD i winyli (ba, w zakamarkach piwnicy ukrywam kilka decków i walizę z taśmami magnetofonowymi), jednak w czasie zwykłego dnia to własnie streaming króluje jako źródło w moim wzmacniaczu.
Siłą rzeczy będę odnosił się niekiedy do RPi i Chromecasta, choć wiem, że to zupełnie inna liga cenowa – ale są pola, na których oba te budżetowe rozwiązania zostawiają Sonosa w tyle.
Bezprzewodowe głośniki to olbrzymia wygoda
Jak twierdzi sam producent, prezentowane przez niego rozwiązanie to:
…bezprzewodowy domowy system dźwiękowy, dzięki któremu Twój dom (do 32 pomieszczeń) wypełni się dźwiękiem filmowym, muzycznym lub telewizyjnym. Wszędzie tam, gdzie zechcesz. Możesz słuchać dźwięku w jednym pomieszczeniu lub w całym domu — oglądać film w salonie, słuchać podcastu w kuchni albo odtwarzać jeden utwór w całym domu…
Choć brzmi to dumnie, jest prawdziwe w 100%: sam początkowo obawiałem się trudności z konfiguracją głośników i pomieszczeń, jednak okazało się, że jestem prowadzony „za rączkę” podczas całego procesu instalacyjnego. W praktyce już po kilku minutach mogłem cieszyć się dwoma prawidłowo skonfigurowanymi pomieszczeniami, pomiędzy którymi przełączałem się za pomocą jednego kliknięcia (podobnie zresztą jak puszczałem w obu pokojach tę samą muzykę).
Ale Sonos to nie tylko prostota obsługi – to także serwisy streamingowe, podcasty i radio internetowe, którymi możemy zarządzać poprzez aplikację na nasz smartfon. Co ważne, przez dedykowaną aplikację bez trudu prześlemy pliki ze smartfona/tabletu, co nie jest wcale tak oczywiste choćby w przypadku Google Music.
Na koniec nie mniej ważna kwestia, dotycząca tworzenia domowego systemu audio – otóż Sonos pozwala nam łączyć większe i mniejsze głośniki, a także dobierać wzmacniacze czy szereg akcesoriów dodatkowych. Mamy tu ogromną dowolność konfiguracji i łączenia produktów – warto dodać, że Sonos pozwala łączyć drugą generację One (czyli tę, która jest bohaterem testu) z poprzednikiem (!). To nieczęsta dziś otwartość producenta na miksowanie nowszych i starszych produktów, która zasługuje na pochwałę.
Najprościej rzecz ujmując Sonos proponuje bezprzewodowe głośniki łączące się z siecią Wi-Fi, aby odtwarzać treści przesyłane strumieniowo. Recenzowane modele (One i Play:5) nie posiadają akumulatorów, dlatego wymagają zasilania sieciowego. Dzięki nim możemy cieszyć się muzyką bez oddzielnego wzmacniacza, źródła (CD/gramofon/streamer) i wszędobylskich kabli połączeniowych.
Podsumowując: decydując się na Sonosa otrzymujemy sprzęt, który:
- zbuduje nam multiroom bądź będzie samodzielnym inteligentnym głośnikiem;
- pozwoli na łatwe sterowanie poprzez dotykowe przyciski na głośniku, dedykowaną aplikację (i inne!) oraz asystenta głosowego;
- jest nakierowany na prostotę konfiguracji i obsługi, a do tego wygląda niesamowicie.
Oczywiście za takie urządzenie sporo zapłacimy: wg Ceneo w czasie testu Sonos One kosztował około 1000 zł, natomiast Sonos Play:5 nieco ponad 2200 zł. Przyjrzyjmy się zatem, co dokładnie otrzymaliśmy do testów.
Sonos One – charakterystyka
Niewielki głośnik, który jest bezpośrednim rozwinięciem pierwotnego One. Urządzenie jest naprawdę kompaktowe i dzięki odporności na wilgoć (uwaga – nie wodę!) może być użytkowane także w kuchni czy łazience. Na rynkach zachodnich sterowany głównie z wykorzystaniem asystenta głosowego (do Alexy dołączył później także Google), jednak nie gorzej sprawdzają się świetna aplikacja i dotykowe przyciski na górze głośnika.
Wymiary głośnika to 161,45 × 119,7 × 119,7 mm, a waga 1,85 kg. Na górnym panelu znajdziemy pojemnościowe przyciski dotykowe:
- głośniej/ciszej,
- wstecz/dalej,
- odtwórz/pauzuj,
- wycisz mikrofon.
Dioda LED sygnalizuje status urządzenia, jego wyciszenie lub komunikat głosowy.
Głośnik jest oczywiście wyposażony w Wi-Fi (802.11 b/g w paśmie o częstotliwości 2,4 GHz), port Ethernet (10/100 Mb/s) i AirPlay 2. Dodatkowo Sonos wykorzystuje do wstępnej konfiguracji Bluetooth Low Energy (BLE) – jednak to jego jedyne zastosowanie, ponieważ nie możemy za jego pośrednictwem strumieniować muzyki ze smartfona.
Za dźwięk odpowiadają dwa cyfrowe wzmacniacze impulsowe dostrojone do dwóch dedykowanych sterowników głośnikowych, jak i całej architektury akustycznej.
Sonos Play:5 – charakterystyka
To największy głośnik Sonosa, który budzi respekt samą wagą: w dobie dzisiejszych sprzętów ponad 6 kg masy robi wrażenie. Jednostka ta to trzy specjalnie zaprojektowane głośniki średnio/niskotonowe i trzy wysokotonowe, zapewniające bogaty bas i eliminujące pogłos/echo dzięki zamkniętej obudowie.
Świetnym rozwiązaniem jest możliwość pracy w pionie i poziomie – nie chodzi oczywiście wyłącznie o wygląd, ale o przełączanie trybów pracy. Producent przedstawił to w następujących słowach:
Sparuj dwa głośniki Play:5 w pozycji pionowej, a każdy z nich inteligentnie dostosuje się do dźwięku mono, zapewniając niezwykle szczegółowy podział stereofoniczny. Umieść jeden Play:5 w pozycji poziomej, a zacznie automatycznie odtwarzać dźwięk stereofoniczny.
Proste, nieprawdaż? Niestety do testów dostałem tylko jednego Play:5, więc moje wrażenia z odsłuchu siłą rzeczy będą skupiać się na tym, co potrafi oddać pojedynczy głośnik emulujący stereofonię.
Sześć cyfrowych wzmacniaczy impulsowych dostrojonych do sześciu dedykowanych sterowników głośnikowych i całej architektury akustycznej ma zapewnić nam optymalne wrażenia odsłuchowe, a szeregowy układ głośników (trzy sterowniki na górze i trzy na dole) tworzy szeroką scenę dźwiękową z dźwiękiem dobiegającym z lewej, prawej i ze środka.
Wymiary głośnika to 203 × 364 × 154 mm, dokładna waga wynosi 6,36 kg. Na górze urządzenia znajdziemy panel sterowania analogiczny do tego, który omawialiśmy przy modelu One, poza przyciskiem mikrofonu, którego w 5 po prostu nie uświadczymy.
Dedykowana aplikacja ułatwia życie
W moim przypadku to właśnie poprzez nią przede wszystkim sterowałem głośnikami: jej szybkość działania i brak jakichkolwiek problemów sprawia, że w zasadzie myślimy o niej bardziej jak o pilocie zdalnego sterowania, który po prostu z maksymalną prędkością wykonuje nasze polecenia, niż programie na Androida.
Główny ekran pozwala nam dokonać wyboru źródła:
- radio;
- wejście liniowe;
- Windows Media;
- to urządzenie, czyli lokalne pliki z pamięci urządzenia, na którym zainstalowaliśmy apkę.
Sporo ciekawostek w bardzo rozsądnym porządku znajdziemy w zakładce z internetowymi stacjami radiowymi:
Jeśli nie mamy akurat ochoty na radio, tylko na własną muzykę, przechodzimy do zakładki „Na tym urządzeniu mobilnym”, gdzie mamy do dyspozycji szukajkę plików; sam player; sortowanie wg artysty, albumu, gatunku, utworu czy podcastu:
Jak intuicyjnie rozwiązano przełączanie pomiędzy pomieszczeniami oraz ustawienia, zobaczycie poniżej:
W kolejnych akapitach sprawdzimy, jak Sonos radzi sobie, kiedy zamiast natywnej aplikacji próbujemy sterować nim wykorzystując którąś dedykowaną streamingowi.
Tidal + Sonos = dobrze, ale ze stratą na jakości
Współpraca z aplikacjami na Androida nie jest zbyt mocną stroną Sonosa – bez trudu udało mi się zawiesić apkę Tidala poprzez szybką próbę przełączenia transmitowanego dźwięku z jednego pomieszczenia na drugie. Mimo restartu aplikacji muzyka dalej beztrosko grała z głośników i dopiero za którymś razem udało mi się ją zatrzymać. Z poziomu aplikacji na Androida możemy jedynie wybrać urządzenie, do którego będziemy transmitować muzykę – w moim przypadku, jak zobaczycie na screenie poniżej, do wybory były dwa pomieszczenia z głośnikami Sonosa oraz Google Chromecast Audio.
Do obsługi utworów i głośności wykorzystujemy interfejs aplikacji Tidal i poza problemami z szybką zmianą pomieszczeń nie uświadczyłem innych: bardzo podoba mi się wielopoziomowa regulacji głośności, która idealnie trafia w możliwości Sonosa One i Play:5.
Nie do końca byłem usatysfakcjonowany samym dźwiękiem, jaki wydobywał się z głośników i myślę, że winowajcą było tu automatyczne zredukowanie przepustowości z trybu Wysoka na Normal – nawet jeśli słuchałem w wyższej jakości, to po połączeniu z Sonosem od razu zmieniała się ona na zwykłą. Jeśli nie zaszalejemy przy funkcji multiroom, możemy z powodzeniem korzystać z dostępu do Tidala na Sonosie przez dedykowaną aplikację.
Muzyka Google Play + Sonos = bóle rejestracji, ale warto
Trochę zachodu, ale warto. Przyznam, że dotąd miałem chyba irracjonalną awersję do tego programu, jednak na potrzeby testu przemogłem się i zainstalowałem aplikację – oczywiście naiwnie myśląc, ze to załatwi problem i będę mógł puścić cokolwiek na Sonosie. Niestety, bez skonfigurowania konta na Muzyce Google nie mamy szans na streaming. Jeśli chcemy korzystać akurat z tego rozwiązania, czeka nas przebrnięcie przez przedstawiony poniżej proces rejestracji.
Aha, szykujcie od razu dane karty płatniczej, bo choć Google zastrzega się, że za wersję Free nie pobiera żadnej opłaty, to zapobiegawczo żąda od nas podania pełnych danych płatniczych, bez których zwyczajnie nie przejdziemy na kolejny etap rejestracji:
Po sfinalizowaniu rejestracji i przesłaniu do Muzyki Google swoich albumów dalsza współpraca z aplikacją była samą przyjemnością – zero opóźnień, niezły dźwięk (nie przeskoczymy ograniczenia 320 kb/s), prostota obsługi. Oczywiście mówię o wersji Free, więc nie korzystałem z innych plików niż przesłanych przez siebie, ale pozazdrościłem subskrybentom premium, bowiem samo YouTube Premium daje masę zabawy.
Ciekawostką jest fakt, że wg Google możemy przesłać do 50 000 utworów z własnej kolekcji muzyki – wizja tak potężnego zbioru, dostępnego z dowolnego miejsca i urządzenia jest już bardzo kusząca.
Spotify + Sonos = kup Premium
Wersja free umożliwia streaming jedynie na Chromecasta – owszem, aplikacja widzi dwa dodatkowe pomieszczenia z Sonosem, ale są one nieaktywne i opatrzone notką o konieczności wykupienia pakietu Premium. Nici z testowania, jednak wiemy przynajmniej, że posiadacze komercyjnej wersji powinni bez przeszkód skorzystać z przesyłania muzyki na Sonosa.
Jak gra Sonos One?
Instalując pojedynczego One miałem spore wątpliwości, czy takie maleństwo (choć słusznej kategorii wagowej) jest w stanie zagrać tak, by wypełnić dźwiękiem przynajmniej niewielki, 12 m pokój. Jak szybko się okazało, moje obawy były zupełnie niepotrzebne, bo One gra zaskakująco donośnie – kilka razy udało mi się zmylić znajomych, twierdząc, że gra nie para One, ale moje monitory Wharfedale. Oczywiście dotyczyło to maksymalnie średniego poziomu głośności, ale jednak mało miejsce.
Dźwięk generowany przez jeden głośnik serii One w zupełności wystarczy do słuchania radia, podcastów, audiobooków czy muzyki w tle – jednak nie ma się co oszukiwać, sam One nie poradzi sobie ani z gustami bardziej wymagających słuchaczy, ani też nie nagłośni nam efektywnie przeciętnego rozmiaru salonu. Cała zabawa zaczyna się rozkręć, kiedy sparujemy dwa One w zestaw stereo. To własnie po sparowaniu te dwa maleństwa pokazują, na co je stać.
One grające w duecie zaskakują stereofonią i przestrzenią – tak jak przy odsłuchu samotnego One daleko mi było do entuzjazmu, tak już dwa pokazały, że Sonos może śmiało wystawiać ten zestaw w kategorii pełnoprawnych elementów nagłośnienia domowego. Owszem, wyjściowa konfiguracja cierpi na pewny przesyt basem, ale w aplikacji mamy equalizer, dzięki któremu możemy uczynić brzmienie bardziej neutralnym, choć wciąż nastawionym na rozrywkowość.
Przy okazji basu: mimo gabarytów One potrafi zaskoczyć mocnym i efektownym niskim uderzeniem, a sobie tylko znanymi sposobami Sonosowi udało się sprawić, że bas nie jest lejący, ale potrafi przechodzić w zależności od słuchanej przez nas muzyki od skupionego, punktowego, po szeroko rozlokowany w przestrzeni.
Wysokie tony są tu również dobrze zestrojone i świetnie dopełniają muzykę jazzową czy kameralną, choć niekiedy może ona ucierpieć przez lekkie wycofanie średnicy – ale wtedy z pomocą przychodzi nam wspomniany już korektor.
Reasumując: jeden głośnik z serii One to dobre rozwiązanie dla kogoś, kto potrzebuje łatwego grania w tle bądź słuchania radia/podcastów, natomiast nie polecałbym go do pełnoprawnego słuchania muzyki. Za to w przypadku sparowania dwóch głośników można już cieszyć się świetną stereofonią, przestrzenią, nasyceniem poszczególnymi barwami. To zaskakujące, jak mocno a jednocześnie przejrzyście potrafią zagrać te dwa maleństwa.
Jak gra Sonos Play:5?
Jak już wspomniałem we wstępie, do testów otrzymałem jeden głośnik z tej serii – a szkoda, bo patrząc na możliwości sparowanych One aż boję się pomyśleć, jak mogłyby zagrać 5tki. W trybie poziomym prezentują one bardzo rozrywkowe brzmienie, nastawione na mocną reprodukcję niskich tonów – tak silną, że w pierwszym odruchu pomyślałem, że mógłby być z niego całkiem mocarny soundbar.
Play:5 może pochwalić się dużą głośnością i takim graniem, jakie odpowiada miłośnikom basowej muzyki: brzmienie jest ciemne, a niskie tony można niekiedy odczuć na własnej skórze. Tak prezentowane zestrojenie nie zgrywa się z moimi preferencjami i stąd moja radość, ze głośnik łatwo okiełznać dzięki korektorowi.
O ile zachwyciłem się Sonosem One (w tandemie), o tyle jego większy brat nie wywarł na mnie tak silnego wrażenia, jednak odmienne zdanie mogą mieć fascynaci basowych brzmień. Małe głośniki grały tak, że przy odrobinie dobrej woli mogłyby zastąpić nam domowe stereo – przy dużym nie mogę już tego powiedzieć i to nie tylko przez fakt, że miałem tylko jeden egzemplarz 5tki, ale własnie przez jego przyciemnione brzmienie.
Sonos vs. Google Chromecast Audio vs. RPi Pi z DAC
Ten akapit będzie krótki: Sonos przegrywa na polu brzmienia (czemu trudno się dziwić, bo musi konkurować z pełnoprawnym wzmacniaczem i kolumnami i źródłem wyposażonym w przetwornik cyfrowo-analogowy), ale zwycięża na polu obsługi/konfiguracji:
- w konfrontacji z Chromecastem przegrywa brzmieniem, ale nadrabia to możliwościami konfiguracji i bogactwem ustawień;
- w zestawieniu z RPi z DAC przegrywa brzmieniem, jednak deklasuje go stabilnością i wygodą sterowania.
Niezły dźwięk, świetny design, bezproblemowe sterowanie i jedna wada w postaci… ceny
Kiedy myślę o One i Play:5 nie mogę oprzeć się wrażeniu, że to własnie tańsze i mniejsze rozwiązanie kradnie całe show: oba produkty są arcydziełem sztuki designu i filozofii użytkowania, ale to One ma wbudowanego asystenta głosowego i w trybie stereo brzmi kapitalnie, mogąc nagłaśniać nawet niewielkie salony. Niestety, poza zachwytami nad jakością wykonania, prostotą obsługi i łączenia elementów zestawu, multiroomem itp trzeba pochylić się także nad ceną, a ta może budzić pewne opory. Zestaw dwóch One to koszt niemal 2000 zł, jednego Play:5 – około 2300 zł.
O ile łatwo nam uwierzyć w wysoką wycenę elektroniki (projekty, licencje, półprodukty itd), to już w przypadku akcesoriów jak choćby półka służąca do postawienia głośnika na ścianie tak łatwo przed zarzutem o przeszacowanie się nie wybroni. Żeby nie być gołosłownym – w oficjalnym sklepie Sonosa za niewielką półkę pod One zapłacimy dokładnie 299 zł. Taka wycena jednoznacznie wskazuje, że producent mierzy w klienta zamożnego, pragnącego cieszyć się nie tylko prostotą obsługi i dźwiękiem, ale również prestiżem urządzeń.
Jednak w obronie ceny muszę dodać dwie kwestie: z jednej strony bez problemu sparujemy starszą i nowszą generację głośników, z drugiej Sonos proponuje solidną (30%) zniżkę na nowy sprzęt po zwrocie starego.
Czy warto zapłacić za One i Play:5 Sonosa? Odpowiedź będzie uzależniona od Waszych referencji brzmieniowych oraz oczekiwań od tego rodzaju sprzętu. O ile Play:5 (może dlatego, że w wersji pojedynczej) mnie nie kupił, to już nad zestawem One mógłbym się poważnie zastanowić: dobre, zaskakująco donośne brzmienie jak na rozmiar, świetne sterowanie, dowolność ustawienia (są tak niewielkie, że zmieszczą się nawet na półce z książkami, a spora waga zabezpiecza je przed przypadkowym przesunięciem) i rewelacyjny wygląd.
ZALETY
|
WADY
|
ZALETY
|
WADY
|
Ceny w sklepach
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.