„Wiedźmin” – nasze dobro narodowe. Obok Kopernika, Mickiewicza i Lewandowskiego, nie ma „Polaka” bardziej rozbudzającego zmysły od Geralta z Rivii. To popkulturowy bohater totalny. Książki mają rzeszę wiernych fanów, w gry mimo lat wiele osób wciąż tłucze do dzisiaj, a serial… Serial, no cóż, wkrótce się skończy. I bardzo się z tego powodu cieszę.
Kiedy w 2018 r. usłyszałem, że Netflix kręci serial na podstawie książek Andrzeja Sapkowskiego o wiedźminie Geralcie, byłem sceptyczny. Zwłaszcza że do głównej roli został zaangażowany Henry Cavill, którego co prawda bardzo lubiłem za niedocenianego „Człowieka ze stali”, ale jakoś nie pasował mi do wyobrażenia słynnego zabójcy potworów z gier wideo.
Kiedy do mediów zaczęły wypływać kolejne szczegóły dotyczące metamorfozy Cavilla i tego, że prywatnie jest wielkim fanem postaci Geralta, postanowiłem, że dam mu szansę. Podobnie jak wiele innych osób, dla których seria książek o wiedźminie jest prawdziwą świętością.
Od razu nadmienię, że nie jestem żadnym psychofanem Geralta. Książki Sapkowskiego przeczytałem i bardzo dobrze się przy nich bawiłem (choć nie jest to literacki poziom Jamesa Joyce’a czy Michela Houellebecqa), w gry grałem i jeszcze lepiej się przy nich bawiłem („Dziki Gon” uważam za jedną z 5 najlepszych gier wszech czasów), ale to wszystko. Weekendami nie przebieram się w lateksowy kombinezon, a w bagażniku SUV-a nie wożę dwóch mieczy. Można by zatem powiedzieć, że jestem „pospolitym” fanem Geralta.
Nie zmienia to jednak faktu, że serialowy „Wiedźmin” był od początku dużym ryzykiem, bo powstawał świeżo po „Dzikim Gonie”, który w maju 2015 r. debiutował na PC, PS4 i Xbox One. Gra, choć miała swoje problemy na start (jak to u CDP bywa), okazała się ogromnym sukcesem i swoistą „świętością”. Tak kultowych tekstów, przepięknych lokacji i wciągającej fabuły, na próżno szukać w innych pozycjach do dzisiaj. To swoisty drogowskaz dla wszystkich, którzy chcą tworzyć idealną grę RPG z otwartym światem, który nie nudzi, a przy tym oferuje mnóstwo swobody.
Pierwszy sezon netfliksowego „Wiedźmina” wyszedł 20 grudnia 2019 r. i dla mnie był niemałym zaskoczeniem. Serial, zrealizowany na podstawie wybranych opowiadań ze zbiorów „Miecz przeznaczenia” i „Ostatnie życzenie”, które poprzedzają tzw. sagę o wiedźminie, był brutalny, wyważony, a jednocześnie przyzwoicie zagrany i oddający „ducha” książek.
Uwierzyłem, że to rola życia Henry’ego Cavilla i że będzie grał Geralta jeszcze wiele kolejnych lat (serial pierwotnie planowano na 7 sezonów). I nagle, wszystko zaczęło się sypać.
Wiedźminów dwóch
Druga seria adaptuje opowiadanie „Ziarno prawdy” i fragmenty „Krwi elfów”, tworząc historię wypełniającą luki między odnalezieniem Ciri przez Geralta i jej podróżą na Thanedd. Trzecia seria opowiada końcówkę „Krwi elfów” i wydarzenia „Czasu pogardy”.
Z każdym kolejnym sezonem, serial jest coraz słabszy. Henry Cavill nie mogąc godzić się na spadek jakości produkcji, nie widząc punktu, do którego serial zmierza, a może po prostu nie mogąc dogadać się z twórcami, co do finansów, powiedział dość. Po 24 odcinkach, w których gdy pojawiał się na ekranie, to błyszczał, postanowił zakończyć swoją przygodę z Geraltem.
Ale przecież nie można ot tak zakończyć serialu, który planowany był na 7 serii, a przy tym niezależnie od tego, co się o nim mówi i pisze, to stale jest w czołówkach najchętniej oglądanych na Netfliksie! „Wiedźminowi” postanowiono dać nowe życie, a nam – nowego Geralta. Zamiana Henry’ego Cavilla na Liama Hemswortha to może nie koniec świata, ale sposób, w jaki to zrobiono i jak wpłynie to na klimat produkcji sprawia, że wielu fanów Wieśka mówi, że dla nich serial już się skończył.
A tymczasem właśnie ogłoszono, że dostaniemy jeszcze dwa sezony, które doprowadzą historię Geralta do „satysfakcjonującego końca”. Niewykluczone, że serie te będą liczyć więcej niż po 8 odcinków, bo i materiału źródłowego jest sporo.
Czas pokaże, bo Netflix równie dobrze może wydłużać same odcinki do poziomu tych znanych z ostatniej odsłony „Stranger Things” albo machnąć ręką i bezwzględnie ciąć fabułę książek. Niezależnie od tego, jak będzie, nic nie wskazuje na to, by dwa pozostałe sezony „Wiedźmina” miały przywrócić mu należytą chwałę.
Mam wręcz wrażenie, że komuś bardzo się śpieszy, by mieć „odfajkowane” skończenie „Wiedźmina”. Sezon 4 i 5, które pojawią się zapewne w 2025 i 2026 r., są kręcone jednocześnie/po sobie, co oznacza oszczędności za plan filmowy, aktorów i choćby catering. To tak, jak ze studiowaniem dwóch kierunków jednocześnie: niby więcej nauki i dwa razy więcej egzaminów, ale dużo szybciej ma się edukację za sobą.
Gdyby Netflix chciał „godnie” pożegnać Geralta, to nie działałby w warunkach takiego chaosu. Przecież najpierw można by wypuścić czwarty sezon z Liamem Hemsworthem w roli Geralta i zobaczyć, jakie będą nastroje społeczeństwa. On wcale nie musi okazać się złym wiedźminem, zwłaszcza że Geralt nigdy nie miał szekspirowskich monologów, a raczej wieloznaczne pomruki w stylu Roya Kenta (pozdrawiam fanów „Teda Lasso”).
Cztery, pięć i zwijamy się
Według danych Netflixa dotyczących oglądalności pierwszy sezon „Wiedźmina” wypadł całkiem nieźle, osiągając około 83 miliony wyświetleń w ciągu pierwszych 90 dni od premiery. To wtedy był największy szum wokół tej serii fantasy – zasłużony. Pamiętam, jak z wypiekami na twarzy pochłaniałem kolejne odcinki.
Oczywiście, nie zabrakło krytyki odstępstw od książkowego kanonu, ale nic nie wskazywało, by w drugim sezonie „Wiedźmin” miał zanotować duże straty. Niestety, spadek był zauważalny – z 67 mln wyświetleń – podobnie jak wzrost krytyki widzów. Fanom ciężko było zaakceptować pewne odstępstwa i przeinaczenia historii, a najgorsze miało dopiero nadejść.
Oglądalność trzeciego sezonu „Wiedźmina” była o 15 proc. niższa niż sezonu 2 w ciągu pierwszych 8 tygodni po premierze, co nigdy nie jest dobrym znakiem w przypadku serii składającej się z kilku części. Najbardziej niepokojące jest to, że aż 60 proc. osób, które zaczęły oglądać sezon 3, nie dobrnęły do odcinka nr 5, decydując, że szkoda na to czasu. Sam znam osoby, które są wielkimi fanami książek i gier, ale za trzeci sezon nawet się nie zabrały.
Gdyby serial był jakościowy, intelektualnie wybijający się ponad konkurencję lub po prostu angażujący, można by powiedzieć, że „to tylko liczby”. Ba, przecież nie każdy dobry serial spodoba się każdemu, a ważne jest trafienie w gusta właściwej grupy odbiorców. Tutaj nawet to się nie udało.
Ci sami fani książek Sapkowskiego, którzy czekają na grę „Wiedźmin 4” chyba są już mocno zmęczeni eksploatowaniem tego uniwersum przez Netfliksa. Gwoździem do trumny był spin-off powstały po pierwszym sezonie „Wiedźmina”, czyli „Wiedźmin: Rodowód krwi”, który jest fatalny na każdej płaszczyźnie.
Rzadko tak mam, ale musiałem się zmuszać, by dobrnąć do końca sezonu i na więcej nie mam ochoty. Z drugiej strony jest też całkiem niezła „Zmora Wilka”, czyli animowany serial skupiający się na postaci Vesemira, późniejszego mentora Geralta. Na wiedźmińskim uniwersum jeszcze nie stawiałbym krzyżyka.
Wszystko to sprowadza się do smutnej konstatacji: nie chcemy więcej „Wiedźmina”. Jedyne, na co możemy liczyć, to godne zamknięcie opowieści w dwóch sezonach, czyli 16, może maksymalnie 20 odcinkach. Są na to szanse, ale czy Netflix je wykorzysta? Liam Hemsworth wcale nie musi być słabym wiedźminem. Może się nawet okazać, że pasuje do roli lepiej niż Henry Cavilla? Dajmy mu szansę.
Sezon 5 „Wiedźmina” może zapewnić Geraltowi, Ciri i Yennefer właściwe zakończenie, skupiając się na powieści „Pani Jeziora”. Ostatnia część serii książek o wiedźminie przedstawia nie tylko ucieczkę Ciri przed elfami, które miały wobec niej podobny plan co Vilgefortz i Emhyr, ale także konfrontację z tym ostatnim i ponowne połączenie się z Geraltem i Yennefer.
Powieść pozostawia losy bohaterów niejednoznaczne, ale serial może to uprościć, serwując nam klasyczny happy end (albo i nie). Chociaż sezon 5 „Wiedźmina” jest zagrożony utratą większości widzów w zależności od tego, jak zostanie odebrany Geralt Liama Hemswortha, to fakt, że jest już w fazie rozwoju, oznacza, że zbliżamy się do końca.
Miejmy nadzieję, że będzie on taki, na jaki wszyscy fani zasługują.
To również warto przeczytać!
- „Fallout” to majstersztyk. Ten serial można polecić każdemu!
- „X-Men ’97” to granie na nostalgii, ale właśnie tego potrzebowaliśmy
- „Szogun” to serial, który wszyscy chwalą, ale nie ma co się dziwić
- Czy „Władcy przestworzy” są lepsi od „Kompanii braci”? Nie, ale i tak warto zobaczyć ten serial
- Wszyscy zachwycają się nowym „Awatarem”, a 10 lat temu był lepszy serial
- Pierwszy sezon „Detektywa” ma 10 lat, ale to wciąż arcydzieło. Jak to możliwe?
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
- „Gen V” to panaceum na przekoloryzowany i nudny MCU
- Quo vadis, MCU? Superbohaterowie na rozdrożu
- „Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.