Światy równoległe to temat eksploatowany przez filmy i seriale SF od lat. Można by wręcz stwierdzić, że z tej cytryny więcej soku wycisnąć się nie da. Nic bardziej mylnego! Najnowszy serial oryginalny Apple – „Mroczna materia” – jest tego najlepszym przykładem.
„Czy jesteś zadowolony ze swojego życia?” – to pytanie pada już w pierwszym odcinku „Mrocznej materii”. Jest tak pierwotne i bezpośrednie, że aż onieśmiela. Chyba każdy z nas zadał sobie je chociaż raz. Czy jestem szczęśliwy? Jak inaczej mogłem pokierować swoim życiem? Czy gdybym był w innym miejscu i w innym czasie, byłbym innym człowiekiem?
O tak prowokujące do egzystencjalnej zadumy rzeczy pytał nas już Chuck Palahniuk, a następnie David Fincher w „Fight Clubie”. I choć Tyler Durden i Jason Dessen to wyznawcy zupełnie innych filozofii, to wydźwięk opowiadanej przez nich historii pozostaje podobny. Prowokuje do myślenia i zastanowienia się nad swoim miejscem we wszechświecie.
Piszę to wszystko po to, by już na wstępie zaznaczyć, że „Mroczna materia”, na podstawie powieści Blake Crouch z 2016 r., nie jest typowym serialem SF. Tą znakomitą produkcją Apple udowadnia, że doskonale rozumie, jak szerokie spektrum możliwości oferuje gatunek SF. Od metafizycznego „Rozdzielenia”, przez epicką „Fundację” i klaustrofobiczny „Silos”, po wieloświatową łamigłówkę pod postacią „Mrocznej materii”. Apple wie, jak skraść serca miłośników SF i znowu to zrobili w moim przypadku.
Różne światy, różne życia
Zgodnie z koncepcją wszechświatów równoległych, wszelkie prawdopodobne zdarzenia mają miejsce w którejś z wielu wersji rzeczywistości, którą znamy. Każda podjęta decyzja powoduje narodziny nowego świata równoległego, w którym nigdy nie zostałaby ona podjęta. Multiwersum jest nieskończone i zawiera wszystkie możliwe warianty danego zajścia. To z kolei oznacza, że we wszechświatach równoległych istnieją „inne” wersje nas samych, które obrały odmienne ścieżki życiowe. Dlatego przytoczone na początku pytanie o istotę szczęścia, jest tu jak najbardziej na miejscu.
Prawdopodobnie nigdy nie uda nam się potwierdzić istnienia wszechświatów równoległych, bo tak naprawdę „ktoś” musiałby z niego do nas przybyć i opowiedzieć alternatywną wersję rzeczywistości. Ale perspektywa takiego zdarzenia jest kusząca, co regularnie wykorzystują twórcy Hollywood. Za każdym razem, gdy w filmie lub serialu pojawia się wątek multiwersum, jest to w pewnym sensie „odgrzewany kotlet”, który wcześniej już widzieliśmy. Z „Mroczną materią” jest trochę inaczej.
Wiedza o nieskończonych rzeczywistościach, które mogłyby istnieć lub obecnie istnieją, jest przytłaczająca, ale jednocześnie na swój sposób uspokajająca. Dla Jasona Dessena (znakomity Joel Edgerton) to równanie z wieloma niewiadomymi, które ciężko mu rozwikłać. W jego świecie ma piękną i troskliwą żonę Danielę (Jennifer Connelly) oraz niewyróżniającego się niczym szczególnym syna (Oakes Fegley). Jason jest profesorem fizyki w Lekemont College w Chicago i uczy studentów. Prowadzi proste, nudne i szczęśliwe (ale czy na pewno?) życie.
Kiedy jego przyjaciel Ryan (Jimmi Simpson, który ma mój wieczny szacunek za swoją rolę w „Westworld”) zdobywa Pavię (fikcyjny odpowiednik Nagrody Nobla) za badania nad świadomością, zaprasza Jasona na świętowanie. Fizyk nie wie, że będzie to moment przełomowy w jego życiu, po którym nic nie będzie już takie samo.
Budzi to we mnie skojarzenia z onirycznym „Vanilla Sky”, w którym to uwodzicielska Julie Gianni namawia Davida Amesa, by wsiadł do prowadzonego przez nią samochodu, który później ulega wypadkowi. Pamiętacie jak Edmund Ventura/Konsultant opowiadał Davidowi, że wszystko w naszym życiu ma swoje konsekwencje? W „Mrocznej materii” także da się to wyczuć.
Ryan proponuje Jasonowi współpracę i chce potroić jego pensję, co wymagałoby jednak opuszczenia Chicago. Ale Dessen, którego poznaliśmy przez te kilkanaście minut pierwszego odcinka, lubi swoje życie. Jest nudne, ale stabilne, więc po co coś zmieniać. Odmawia i postanawia wrócić do domu. Ale nigdy to mu się nie udaje.
Porwanie czy wyzwolenie?
W połowie pierwszego odcinka dochodzi do twistu fabularnego, niebędącego spoilerem, dla każdej osoby, która widziała zwiastun serialu. Jason zostaje porwany, odurzony, a następnie budzi się w nietypowej sytuacji. Świat, który go otacza jest znajomy, ale jednak nieco inny.
Zamiast Danieli, obok Jasona jest Amanda (Alice Braga), której mężczyzna nie rozpoznaje. Wszyscy się cieszą, że fizyk „wrócił”, bo był uważany za zaginionego od ponad roku. Ale gdzie właściwie był w tym czasie? Co robił? Czy Jason faktycznie został porwany ze swojego świata, czy może tylko nie pamięta, co faktycznie się z nim działo? Serial w znakomity sposób prowadzi widza przez labirynt, w którym można się pogubić.
W miejsce porwanego Jasona trafia jego wersja z innego świata, która od dawna planowała taki ruch. Dlaczego Jason2 to zrobił i czy odnajdzie się w „nowym/cudzym” życiu? Serial w znakomity sposób pokazuje, jak niewielkie niedopasowanie i drobna desynchronizacja mogą zmieniać całe postrzeganie szczęścia/nieszczęścia. Każda podjęta decyzja ma swoją cenę, a konsekwencje naszych czynów często wykraczają poza znany nam świat.
Mimo iż „Mroczna materia” bazuje na mocnych fundamentach naukowych, to można nazwać go współczesną, mroczniejszą wersją serialu „Sliders”, który oglądałem w TV w latach 90. ubiegłego wieku. Tam bohaterowie odwiedzali różne światy, w których przeżywali przygody i poszukiwali drogi do domu, ale nie czuć było progresu ich działań.
W „Mrocznej materii” jest inaczej, bo choć bohaterowie odwiedzają różne światy, to są one tylko dodatkiem do głównej osi narracyjnej. Wszystko, co dzieje się wokół Jasona ma doprowadzić go z powrotem do „domu” w wieloświecie, którego nie da się ogarnąć umysłem.
Niektórzy mówią, że serial sporo traci, bo „wszystko” wyjaśnia widzowi już w pierwszym odcinku. Nie sposób ulec wrażeniu, że nie ma tu żadnej tajemnicy. Od razu możemy się domyślić kto porwał kogo, choć nie wiemy dokładnie w jaki sposób i w jakim celu. Moim zdaniem takie działanie to duży plus „Mrocznej materii”, bo serial nie chce robić tajemnicy z samej „zamiany światów”, a raczej pyta nas o motywację bohaterów.
Gdyby tajemnica porwania Jasona wyszła na jawę w 5-6 odcinku, wszyscy mówiliby: „Przecież wiedziałem to od pierwszego odcinka”. A tak, cała atmosfera wokół serialu jest budowana na czym innym. Jestem po seansie 7 odcinków i wciąż nie mam pojęcia, jak tak historia się skończy, mimo iż zostały tylko dwa epizody.
Najlepszy serial o światach równoległych ostatnich lat
Mocną stroną serialu jest znakomite aktorstwo. Nigdy nie byłem fanem Joela Edgertona, ale w „Mrocznej materii” gra on (podwójną) rolę swojego życia. Jason w jego wydaniu jest zdezorientowany, zszokowany, ale także empatyczny i zdolny do współczucia, podczas gdy Jason2 jest despotyczny i bezwzględny.
Jimmi Simpson i Dayo Okeniyi dobrze wczuwają się w swoje role, a Jennifer Connelly i Alice Braga, choć nie są postaciami pierwszoplanowymi, to kradną wiele scen. Uważam, że twórcy bardzo dobrze zbalansowali obsadę, w której znalazły się naprawdę głośne nazwiska, ale także i te mniej znane.
Innym mocnym punktem serialu jest dobrze napisany scenariusz. Nie znam książkowego oryginału, więc nie mogę odnieść się do kwestii wierności, ale sama struktura odcinków nie jest schematyczna i choć w każdym obserwujemy wydarzenia rozgrywające się w różnych światach, to nie sposób pogubić się, gdzie właściwie jesteśmy.
Pomaga w tym subtelna wskazówka audio, charakterystyczny „klik” rodem z Nintendo Switch, który informuje nas, że akcja przenosi się do innego świata. Ten „przełącznik” można potraktować też jako element ścieżki dźwiękowej i podczas gdy w pierwszych 3-4 odcinkach występuje za każdym razem, gdy zmieniamy świat, tak później już nie zawsze się pojawia. Niekonsekwencja twórców czy też może ma to drugie dno?
Joel Edgerton jest w życiowej formie, a partnerujące mu Jennifer Connelly i Alice Braga, ubarwiają każdą scenę, w której się pojawią.
„Mroczna materia” to serial niezwykle angażujący i jestem pewien, że będzie trzymał w napięciu do ostatniej sceny. Kilkukrotnie czułem żal, że Apple nie wypuściło wszystkich odcinków naraz, a emocje są nam dawkowane. Z drugiej strony, takie podejście wydłuża czas życia całej historii i sprawia, że rozmyślamy o niej nawet po końcowych napisach. A tutaj jest o czym myśleć!
Praktycznie w każdym odcinku czeka nas jakaś tajemnica do odkrycia, a twórcy dodają kolejny element układanki, który pomaga nam zrozumieć całość. Podczas gdy „Rozdzielenie” w nieszablonowy sposób przedstawiało świat, w którym można prowadzić kilka różnych „żyć”, „Mroczna materia” robi coś odwrotnego – pokazuje, jak to samo „życie” mogłoby wyglądać w różnych światach.
To również warto przeczytać!
- Serialowy „Wiedźmin” skończy się po 5. sezonie. To dobra wiadomość
- Wszyscy zachwycają się nowym „Awatarem”, a 10 lat temu był lepszy serial
- Pierwszy sezon „Detektywa” ma 10 lat, ale to wciąż arcydzieło. Jak to możliwe?
- Alan Ritchson lepszy niż Tom Cruise. W czym tkwi fenomen serialu „Reacher”?
- „Fundacja”, czyli „Gra o tron” w kosmosie. Wybitny serial SF, którego prawdopodobnie nie oglądasz
Niektóre odnośniki na stronie to linki reklamowe.